Obsługiwali prezydenta Georga Busha i gwiazdy rocka na „Queen Mary 2”. Po latach pracy na oceanach prowadzą bydgoską kawiarnię

Jolanta i Rafał Florjańczyk w kawiarni „Zimmer Caffe”. Fot. B.Witkowski/UMB

Przepracowali lata na statkach wycieczkowych pływających po oceanach i morzach. Pracowali na sławnej „Queen Mary 2″. Zwiedzili kawał świata, poznali wiele sław. Od kilku lat prowadzą kawiarnię przy ul. Gdańskiej „Zimmer Caffe”.

Rafał Florjańczyk, mąż Jolanty: – W dzieciństwie, w czasach PRL-u zawsze byłem zazdrosny, gdy ktoś wyjeżdżał do NRD czy na Węgry. Mój pierwszy egzotyczny wyjazd to był pobyt w Soczi, słonecznym kurorcie w Związku Radzieckim. Dwie doby jechałem tam pociągiem przez Brześć. Wtedy połknąłem bakcyla podróży. Później chciałem już tylko poznawać więcej i więcej świata.

Rafał w pracy. Fot. archiwum rodzinne

Jolanta Florjańczyk: – Mam dwie siostry. Kiedy w dzieciństwie się o coś pokłóciłyśmy, to – jak wspomina mama – „ruszałam w świat”. Zapytana: „Dokąd idę”, odpowiadałam: „Do Honolulu”. To nasza rodzinna anegdota. Po latach, podczas jednego z rejsów, zadzwoniłam do mamy z wiadomością, że właśnie jestem w Honolulu. Szkoda tylko, że zajęło mi to trzydzieści lat! W dzieciństwie w czarno-białym telewizorze oglądałam pięknie poubierane panie z kieliszkiem wina w ręku i to był mój świat. Zawsze interesował mnie savoir vivre, inna kultura. Marzyłam. Udało się spełnić marzenia.

Jola w pracy. Fot. archiwum rodzinne

– Zawsze byliśmy głodni świata, kontaktów z ludźmi. Od dziecka chcieliśmy podróżować – mówią zgodnie.

Międzyzdroje

Jola skończyła technikum hotelarskie, studiowała turystykę i rekreację, do Bydgoszczy przyjechała za mężem. Jako studentka pracowała przez pięć sezonów w hotelu Amber Baltic w Międzyzdrojach. – To miało być tylko miejsce odbycia praktyk, na które pojechałam z koleżankami jako osiemnastoletnia dziewczyna. Na koniec zaproponowano mi sezonową pracę. Tam zrodził się pomysł, żeby wyjechać do pracy na statki. I chyba wtedy, w Międzyzdrojach, zrodziło się we mnie marzenie, żeby kiedyś prowadzić swoją kawiarnię – uśmiecha się Jolanta. – W trakcie studiów wyjechałam najpierw na staż do Wielkiej Brytanii, a po ich zakończeniu do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczęłam pracę w firmie obsługującej rejsy na statkach oceanicznych, przechodząc kolejne szczeble kariery.

Potężne wycieczkowce zabierają w rejs od 2,5 do 4,5 tysiąca pasażerów. Obsługa to ok. 1,2 tys. osób.

Na tym wycieczkowcu się poznali. Po 13 latach tu świętowali urodziny Joli. Fot. archiwum rodzinne

– W hotelu Amber Baltic w Międzyzdrojach poznałam ludzi, którzy pracowali na wycieczkowcach i mieli kontakty – wspomina Jola. – Na 40 etatów na wycieczkowcu aplikowało czterystu chętnych. W listopadzie 2001 roku pracowałam już na statku. Nim zaczęłam obsługiwać gości , musiałam zdawać egzaminy m.in. ze znajomości menu, składu wszystkich drinków i potraw. Po kilku latach kolejnych awansów zawiadywałam pracą 9-10 kierowników. Dzięki temu zostałam transferowana z „Queen Mary 2” na „Queen Victoria”. Rejsy trwały od 14 do 110 dni, w zależności od zaplanowanej trasy. Serwowałam drinki przy barze, później były kolejne szczeble m.in. pomoc restauracyjna, kelnerka ze znajomością kulinariów kuchni francuskiej czy angielskiej, F& B Manager, Head Waiter. Na wycieczkowcach mamy gastronomię przez duże „G”. Na „Queen Mary 2”, wtedy największym na świecie liniowcu oceanicznym, odbyłam rejs dookoła świata. Przepracowałam na nim siedem lat.

Rozkład dnia pracy na statkach był uzależniony od zajmowanego stanowiska. Nasilenie pracy obsługi to posiłki. – W przerwach między posiłkami zdarzało się, że mogliśmy wychodzić na wycieczki w zależności od portu, w którym cumowały wycieczkowce – mówi Jola. – Pracowaliśmy bardzo intensywnie po 12-13 godzin. W zasadzie przez lata.

W wolnych chwilach, w pięknych stronach. Fot. archiwum rodzinne

Minusy pracy na wycieczkowcach? Właścicielka „Zimmer Caffe” wylicza: – Przez 14 lat nie spędziliśmy świąt Bożego Narodzenia w domu. Omijały ich wesela i rodzinne przyjęcia. Mieli mało czasu dla rodziny.

Teraz niewiele się zmieniło. bo wymaga czasu także prowadzenie kawiarni: – Kiedy przychodzi weekend i wszyscy odpoczywają, my najczęściej jesteśmy w pracy. W długie weekendy wszyscy wyjeżdżają, my czekamy na gości. Najważniejsze, że jesteśmy już w Polsce. W Polsce odebraliśmy edukację, powinniśmy współtworzyć naszą przyszłość. Mąż, Rafał czasem żartuje, że zbyt patriotycznie patrzę na wszystko, ale taki mam punkt widzenia. Dlaczego zdolni ludzie mają tylko wyjeżdżać za granicę i nie wracać. Niech wyjadą, doświadczą czegoś, wracają i zmieniają kraj.

Miłość na oceanie

Rafał uśmiecha się, że zamiast Nowego Jorku, Tokio czy Sydney woli pracę w kawiarni przy ulicy Gdańskiej. – W ubiegłym roku zwiedzałem Japonię, ale z tyłu głowy miałem myśl, że mieszkamy w super kraju. Lubimy Bydgoszcz. Kiedyś w Nowym Jorku spotkałem wycieczkę z Bydgoszczy. No i wspólnie stwierdziliśmy, że Bydgoszcz jest przepięknym miastem z jeszcze piękniejszą rzeką i uroczymi kamienicami. Oczywiście w porównaniu do Krakowa, Warszawy czy Poznania jesteśmy mniej popularni.

Razem. Fot. archiwum rodzinne

Jolanta: – Bydgoszcz z czasów moich studiów i dziś, to są dwa światy. Polska jest wspaniałym krajem, a Europa najpiękniejszym kontynentem. Zdania nie zmienimy.

Rafał urodził się q Mochlu pod Bydgoszczą. Pracował na wycieczkowcach jeszcze dłużej niż Jolanta. W maju ubiegłego roku zrobił sobie przerwę na prośbę żony. Poznali się w Miami. Przyleciała do pracy na pierwszy rejs na wycieczkowcu „Grand Princess”. Był pierwszą osobą mówiącą po polsku, którą spotkała na schodach. Wchodziła z walizami. Nie pomógł. Pomyślała wtedy – wspomina tamto spotkanie z uśmiechem, że byłoby dobrze, żeby dźwigał bagaże do końca życia. I tak się stało. Przez lata wspólnie pływali, teraz wspólnie prowadzą kawiarnię.

Jolanta: – Wiedzieliśmy, że praca na statkach trwa do pewnego wieku. Później nie będziemy mieli ani tyle siły, ani takiej sprawności. To ciężki i wyczerpujący kawałek chleba. Trzeba będzie zająć się w życiu czymś innym.

Pasażerowie – sławni i znani

– Mieliśmy okazję obsługiwać przeróżne osobistości – opowiada Jolanta. – Piosenkarz Rod Stewart z rodziną był pod moją opieką. Były prezydent George Bush senior, z którym mąż ma zdjęcia. Lenny Kravitz. Sarah Fergusson, wielu celebrytów. Statek „Queen Mary 2” był i jest największym liniowcem oceanicznym kursującym między Nowym Jorkiem a Europą. To nie byli pasażerowie podróżujący w zwykłych kabinach, wynajmowali ekskluzywne apartamenty. Byli pasażerowie, którzy na rejs „Queen Mary 2” przylatywali prywatnym odrzutowcami.

Z Georgem Bushem i jego żoną Fot. archiwum rodzinne

Rafał: – George Bush senior zapytał mnie: Skąd jestem. No i musiałem okłamać byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo gdybym powiedział, że z Bydgoszczy, to chyba jednak nie znałby takiego miasta. Powiedziałem, że jestem z… Gdańska! „A tak, tak – zareagował były prezydent. -„Rozmawiałem z panem Leszkiem!”

Na wycieczkowcu spotkali m.in. Beatę Kozidrak, Lwa Rywina, Jolantę Pieńkowską, ale również wspaniałych bydgoszczan.

– A jednak najfajniej rozmawiało mi się z obsługą niż z celebrytami świata – wspomina Rafał – Najgorzej było obsługiwać nowobogackich.

– Nie ma lepszych gości niż bydgoszczanie – uśmiecha się Jolanta. – Wierzymy w to, że jeżeli udało się nam zaspokoić wybredne gusta tzw. celebrytów na statkach, jesteśmy w stanie zaspokoić gusta naszych gości! Robimy to od dziewięciu lat, pomimo trudnego czasu jakim była pandemia, która w tym nie pomogła.

Do kawiarni „Zimmer Caffe” Jola z Rafałem przychodzili jako goście. – Przejęliśmy ją od byłych właścicieli, państwa Zimmermann. Zachowaliśmy menu, większość wystroju. Przed wybuchem pandemii zaczęliśmy remontować podłogi, ścianki. Pandemia spowodowała, że mąż nadal pływał na statku, a ja osiadłam na lądzie. W maju 2023 roku poprosiłam męża, żeby wziął roczny urlop.

Jolanta: – Rejsowanie umożliwia poznawanie różnych kultur i obyczajów. Czy tęskniłam za fajnymi miejscami i ludźmi? Oczywiście, mam sentyment do osób, z którymi pracowałam. W każdym porcie mieliśmy swoje ulubione miejsca na kawę. Dzięki tej pracy dostaliśmy szansę zwiedzenia świata. Dziś podróż wycieczkowcem nie jest już tak atrakcyjna. Teraz prowadzimy kawiarnię z pasji do tego miejsca. To nasz sposób na życie i styl życia. Walczymy o przetrwanie jak wszyscy.

Jest coś takiego w zachowania Rafała, co urzeka klientów, którzy chętniej wracają do „Zimmer Caffe”. Z klasą doradza, pomaga.

W podróży. Fot. archiwum rodzinne

Rafał: – Ludzie z Zachodu przyjeżdżali na statek szczęśliwi i pogodni. W eleganckich sukniach i frakach przychodzą na kolacje, występy, dansingi. Do kasyna, na show. To była bombonierka, w której wszyscy są szczęśliwi i z założenia tacy powinni być. Prowadząc kawiarnię spotykamy się z ludźmi, którzy chcą na chwilę przysiąść na kawę. Spotkać się z przyjaciółmi, miło spędzić czas z rodziną. Największą satysfakcję daje nam to, że nasza kawiarnia jest miejscem, do którego ludzie przychodzą, żeby poczuć się dobrze. My walczymy o to, żeby to poczucie było do samego końca. Naszą ambicją nie było posiadanie miejsca, w którym będzie tanio. Dziś nigdzie nie jest tanio, ale tu każdy znajdzie coś dla siebie w ofercie.

Kawiarnia przy Gdańskiej

– Kawiarnia podobała się nam od początku, przychodziliśmy tu wcześniej – przyznaje Jola. – Kiedyś usiadłam tu ze swoją chrześniaczką, która zapytała mnie: Ciociu, kiedy wy wreszcie wrócicie do Polski? Odpowiedziałam: Jeśli będziemy mieć takie miejsce, to wrócimy. Rozmawialiśmy z byłą właścicielką, która doszła do wniosku, że pora na to, żeby żyć i oddać komuś prowadzenie kawiarni. To miało być nasze miejsce. Wierzyliśmy, ze jeżeli przetrwamy pandemię, to już chyba gorzej być nie może.

– Prowadzenie kawiarni nie jest biznesem dla kogoś, kto się na tym nie zna – mówi Jolanta. – Nie ma dnia, żebyśmy wychodząc z pracy ,nie podziękowali współpracownikom. Sami wiemy, jak bolą nogi po 12- godzinnym czasie pracy. Wiemy, że kiedy z nami dzieje się coś złego, to nie możemy tego przenieść na naszych gości. I musimy być zawsze na scenie, uśmiechnięci i w dobrej formie. Mamy wielki szacunek dla ludzi wykonujących tę pracę.

W Sydney Fot. archiwum rodzinne

Do „Zimmer Caffe” chętnie zaglądają dzieci, młodzież i starsze osoby. – Mamy ogromne doświadczenie w opiece nad starszymi ludźmi! – mówią właściciele. – Przecież wycieczkowce zabierały w rejsy głównie osoby starsze. Rejs nie jest przygodą dla młodych, którzy biorą na wszystko kredyty i wychowują małe dzieci. Wypływali ludzie z zasobnymi portfelami, mający dużo czasu, cieszący się życiem.

– Przychodzimy do pracy z bardzo pozytywnym nastawieniem – zapewniają Jola i Rafał. – Jesteśmy ciekawi, kogo spotkamy, kto do nas przyjdzie? Wierzymy, że goście będą do nas wracać. Mamy silne przekonanie, i to się dzieje, dzieje się dzięki naszej gościnności wpisanej w DNA. Goście również to wyczuwają i dlatego wracają. Przecież jeśli dobrze się gdzieś czujemy, to tam wracamy. Wracamy do miejsc, ale i do ludzi. Mamy gości, którzy zaglądają do nas np. w ramach wycieczki, a później wracają sami lub z rodziną. Uśmiechają się do Rafała, że wtedy tak ciekawie opowiadał, że musieli wrócić na kawę. To miłe spotkanie zmieniające codzienną rzeczywistość. W tej pracy nie może być rutyny. Jeśli można pracować, mieć z tego satysfakcję, lubić to i w miarę się z tego utrzymywać, to czego chcieć więcej? Nie mamy problemu, żeby obsłużyć naszych klientów. Ja wchodzę na kuchnię, mąż jest na sali.

Jolanta: – Zdarzało się, że w domu gościliśmy pasażerów poznanych podczas rejsów. Chętnie oglądali przepiękne Koronowo, Grudziądz czy Malbork. A jaką atrakcją była dla nich kolejka wąskotorowa!

– Oczywiście moglibyśmy prowadzić taki biznes w Stanach czy we Francji, ale lepiej zarabiać w Polsce i żyć normalnie – podkreśla Rafał.

Jolanta: – Przede wszystkim dobrze być u siebie! Mieliśmy inne propozycje, ale chcemy tutaj żyć. Będąc w innym kraju nigdy nie będziesz u siebie.

Gastronomiczna szkoła życia

Rafał: – W przypadku każdego klienta trzeba wiedzieć, z kim można porozmawiać. Nie każdy gość, konsument tego chce. Gastronomia jest najlepszą szkołą dla przyszłych psychologów, psychiatrów, socjologów, aktorów, lekarzy, sędziów i kogokolwiek innego. Od razu trzeba wiedzieć, czy dana osoba chce być przywitana mile, czy jak w niektórych taksówkach – odbędziemy kurs w milczeniu. Trzeba też znać miarę: kelner nie może być królem rozrywki. W Ameryce takich lubią, ale im bardziej elegancka restauracja, tym mniejsze zapotrzebowanie na taką obsługę gości.

Jolanta: – Bo ważne jest wyczucie.

Rafał: – Po co przychodzimy do kawiarni? Ażeby poczuć się lepiej! Każdy musi być obsłużony w tym samym standardzie. Ludzie chcą poczuć się wyjątkowo. Po to jedziemy na wakacje. Na statkach nauczyliśmy się bardzo wiele, żadna szkoła tego nie uczyła. Dużo osób podróżuje, oni rozumieją, że jeśli zależy nam na jakości, to trzeba czasami poczekać. Jeśli ktoś zaczyna narzekać, to jako kelner muszę przełknąć ślinę i przeprosić. Choć mam inne zdanie.

Jola: – Niektórzy klienci oczekują atencji, inni – niekoniecznie. Czasem, jeśli gość jest zainteresowany rozmową, to Rafał potrafi ciekawie o wszystkim opowiadać. Doradzi, ale nie można narzucać się gościom. Na statkach pasażerowie wybierają się w rejs, by celebrować każdy moment. Często obnoszą się z bogactwem, wręcz się nim chełpią. Musieliśmy przy nich zwracać uwagę na wszystko. Dlatego na początku nie byliśmy dopuszczani do obsługi takich gości. Dopiero, kiedy nasi przełożeni ocenili naszą wiedzę, język, kulturę, znajomość menu, to się stało. Byliśmy w stanie rozmawiać z gośćmi na tematy polityczne i gospodarcze. Nasza wiedza, umiejętności musiały zostać zweryfikowane. Przecież nie mogliśmy przynieść wstydu. W przyszłości chcą zmieniać wystrój, mają projekt nowego (nowe ścianki, stoły, kanapy) Pomysłów jest dużo. Planują m.in. wieczorki przy winie i serach. Podkreślają, że każdy z nas potrzebuje chwili dla siebie, rodziny i przyjaciół. Dlaczego nie w ich kawiarni?

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter