Student UKW zamienił bieżnię na tor lodowy. Reprezentuje Polskę w bobslejach

Dominik Boński, bobsleista i student UKW / Fot. M. Kalaczyński/UMB

W Polsce nie ma toru bobslejowego, jednak Polacy rywalizują w zawodach międzynarodowych, a nawet mają szansę pojechać na igrzyska olimpijskie. Wśród kadrowiczów w tym zimowym sporcie jest Dominik Boński, student Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego i sprinter Zawiszy. Pierwszy zimowy olimpijczyk z Bydgoszczy też startował w bobslejach.

Siedzimy na takiej ramie, która się w nas wbija. Obijamy się również o ściany boba. Powstaje przez to dużo siniaków i krwiaków. Słychać przy tym wielki świst powietrza. Obraz szybko się zmienia, jeśli uda coś się zobaczyć. Kiedy jedziemy w czwórce, to jestem tym trzecim. Opieramy nogi na przykręconych stópkach. Mamy takie paski z boku, za które chwytamy podczas zjazdu. Kiedy mijamy metę, ostatni zaciąga hamulec, ma taką wajchę między nogami – zdradza kulisy jazdy w bobslejach, Dominik Boński reprezentant Polski i student Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Spotkaliśmy się z nim w murach uczelni, żeby opowiedział nam trochę o specyfice tego sportu.

Polska „czwórka” bobslejowa z Dominikiem Bońskim / Fot. Nadesłane

Specjalnie sanie wyścigowe dla „czwórki” ważące 210 kg z opływową obudową, wyposażone w łyżwy, układ sterowniczy i hamulec podczas zjazdu osiągają prędkość nawet do ok. 140 km na godzinę. Z czwórką mężczyzn w środku, waga pojazdu wzrasta do 630 kg. Gdy jadą z tak dużą prędkością, przeciążenia dochodzą do ponad 5G. Wygrywają ci, którzy pokonają trasę jak najszybciej. Zwykle tory mają około 1,5 do 2 km.

Dominik w międzynarodowych zawodach bobslejowych zadebiutował w grudniu 2023 roku, zaledwie po kilku tygodniach treningów. – To był akurat Puchar Europy w Lillehammer. W norweskiej miejscowości, podczas przygotowań przed zawodami, pierwszy raz zjechałem bobslejem. Na zawodach wystartowałem w „dwójce” i w „czwórce”. To był trudny moment dla kadry, bo po prostu nie było zawodników. Dlatego po szybkim szkoleniu wskoczyłem od razu do zespołu narodowego. Później wystartowałem nawet w Pucharze Świata, bo jeden z zawodników nie dojechał na zawody – opowiada nam bobsleista.

W czteroosobowej drużynie jest rozpychającym. Od startu za pomocą bocznego uchwytu, dynamicznie rozpędza boba. W kasku i specjalnym obuwiu, po kilkunastu metrach biegu, musi zwinnie wsiąść do środka i odpowiednim balansem ciała pomagać sterować pilotowi przez cały zjazd.

Jak się okazało nie był on doraźnym „zapchajdziurą”. W styczniu 2024 roku wystąpił w mistrzostwach świata juniorów w Sankt Moritz, w „dwójce” bobslejowej. Wraz ze swoim pilotem uplasowali się na 4. miejscu. – Medal dostałem, bo w bobslejach krążki są za sześć pierwszych miejsc – śmieje się. – Ale jest niedosyt, tym bardziej, że z moją obecną formą spokojnie bylibyśmy na podium. Przez rok zwiększyłem wagę i siłę – przyznaje 23-latek.

Ale wróćmy do tego, jak zaczął trenować sport, który nijak kojarzy się z naszym regionem.

Z bieżni biegowej na tor lodowy

Mieszka w Rynarzewie, raptem kilkanaście kilometrów od Bydgoszczy. Od dzieciństwa miał kontakt ze sportem. Grywał w piłkę z kolegami na orliku. Jako nastolatek zaczął trenować wioślarstwo w Lotto Bydgostii, ale po roku wiosłowania uznał, że to nie dla niego. Podczas szkolnych zawodów w biegach przełajowych zakotwiczył się w lekkiej atletyce. Zaczepił go trener Zawiszy Bydgoszcz i zaprosił na testy. Na 60 metrów, w trampkach, pobiegł 6,90 sek. To jeden z najlepszych czasów wśród początkujących sprinterów w Bydgoszczy. Wywalczył 6 medali rangi mistrzostw Polski, głównie w sztafetach. Szybko jednak dostał szansę w innym sporcie, i to od razu przywdziewając narodowe barwy, co podczas startów na bieżni, mogłoby mu się nie udać.

Opowiada nam okoliczności dołączenia do ekipy bobslejowej: – Podczas mistrzostw Polski U23 w lekkiej atletyce, po moim biegu na 100 metrów podszedł do mnie trener motoryczny kadry bobslei i zaprosił mnie na testy. Zaciekawiło mnie to i chciałem zobaczyć, co to w ogóle jest. Testy odbyły w Centralnym Ośrodku Sportu w Cetniewie [dzielnica Władysławowa – dop. red.]. Jest tam taka ścieżka z szynami, na których trenuje się rozprowadzanie wózka, będącego imitacją boba. Tylko w taki sposób możemy trenować w Polsce, tak na „sucho”. Miałem dobre wyniki w pierwszych próbach. I tak przez braki kadrowe otrzymałem szansę dołączenia do tej dyscypliny.

Dobre wypchnięcie boba jest kluczowym elementem zjazdu. Do tego trzeba być bardzo dynamicznym oraz silnym sportowcem. Co ciekawe, wielu bobsleistów wywodzi się właśnie z lekkiej atletyki. Dlatego nie są to głównie osoby z południa Polski, jak ma to miejsce, m. in. w skokach narciarskich czy narciarstwie alpejskim. A dodajmy do tego, że siedziba Związku Bobslei i Skeletonu funkcjonuje w Gdańsku. To pewnie zaskoczenie nawet dla osób lubiących od czasu do czasu spojrzeć w telewizję na wyczyny śmiałków pędzących w „rakiecie” po lodowym torze. Bo ten sport kojarzony jest zwykle z górskimi kurortami. Właśnie w takich miejscach zlokalizowane są tory bobslejowe.

Przy upadku może wypalić plecy

Widowiskowa dyscyplina narodziła się pod koniec XIX wieku w szwajcarskim Sankt Moritz. W alpejskim miasteczku powstał pierwszy tor zjazdowy, działający aż do teraz. Zawodnicy startują w różnych kombinacjach. Kobiety jeżdżą monobami oraz w „dwójkach”. Mężczyźni w „dwójkach” i „czwórkach”. Jedyny tor dla bobslejów w Polsce zamknięto w latach 70-tych w Karpaczu. Oprócz trenowania na „sucho” w Cetniewie, Polacy w trakcie sezonu decydują się na zagraniczne wyjazdy, m. in. do Niemiec i na Łotwę, by szlifować tam technikę zjazdową i szkolić pilotów.

Prędkości i ciężar boba sprawią, że sport ten należy do jednych z najbardziej niebezpiecznych. – Jak widzę, że zbliża się upadek, odchylam głowę, tak by to pierwszy bob uderzył o lód. Potem kładę głowę na ten lód i szuram kaskiem. To jest jeden z najgorszych dźwięków jakich słyszałem w życiu. Mamy specjalne kevlary chroniące, ale zdarza się, że niektórym zawodnikom nawet wypala barki. Leżałem już sześć razy. Ale są tacy co jeżdżą latami bez upadków – mówi.

Dominik Boński jest studentem mechatroniki na UKW / Fot. M. Kalaczyński/UMB

O swojej przygodzie opowiada nam w pracowni Wydziału Mechatroniki UKW przy ul. Kopernika. Sportowe pasje skutecznie łączy z nauką. Studiuje na trzecim roku mechatroniki. Wcześniej ukończył Technikum Mechaniczne nr 1 w Bydgoszczy. – Dokładnie to interesuje mnie automatyka. Chcę mieć wykształcenie w tym kierunku. To dobra alternatywa, gdybym nie mógł się już utrzymywać ze sportu.

Zostać pilotem i pojechać na igrzyska olimpijskie

Sytuacja męskich bobslejów w Polsce jest trudna. Lepiej radzą sobie panie. Czwórka z Dominikiem wypadła z zawodów Pucharu Świata, ponieważ z ekipy odeszło dwóch wyszkolonych pilotów. Do drużyny po przerwie wrócił Jakub Zakrzewski, jest jedynym pilotem. Aktywnych polskich bobsleistów można zliczyć na palcach obu dłoni. Natomiast, dzięki odpowiedniej liczbie startów w Pucharze Europy, Dominik z drużyną powinien w przyszłym roku powalczyć znów Pucharze Świata o ważne punkty do kwalifikacji olimpijskiej. – Nie ma co ukrywać, to raczej sport dla pasjonatów. Mamy opłacone wyjazdy, ale nie zarabiamy na tym. Piloci odeszli, bo musieli z czegoś się utrzymać. Ja mam studenckie stypendium. Ale nie jestem w stanie jeszcze zamieszkać w Bydgoszczy. Dojeżdżam busem na studia i treningi. Obecnie za cel obieram sobie zostanie pilotem bobslejowym, jestem już po rozmowach na ten temat. W marcu mam pojechać na szkolenie. Statystycznie, żeby stworzyć dobrą ekipę z pilotem potrzeba nawet sześciu sezonów. Oczywiście, marzeniem moim jest również wyjazd na zimowe igrzyska olimpijskie w 2026 roku. Przyszły sezon będzie kluczowy. Na igrzyska leci 28 najlepszych ekip z Pucharu Świata. Jest też szansa dostać się ”z rankingu”, bo każdy kraj może wystawiać trzy drużyny. Zobaczę jak to będzie wyglądało do końca studiów. Jeśli będą sukcesy, to pewnie dalej będę trenował – dzieli się swoimi planami.

Podczas zawodów Pucharu Świata „czwórka” z Dominikiem wchodziła już do pierwszej „dwudziestki” zawodów. Przed nim kolejne szanse na medale, bo w bobslejach wiek juniora obowiązuje do 26 roku życia. Nastawia się głównie na starty w tej zimowej dyscyplinie, ale dalej współpracuje z trenerem sprintów na Zawiszy, Romanem Marcinkiem, który układa mu treningi z większym obciążeniem, właśnie pod bobsleje.

Z Bydgoszczy bobslejem na igrzyska

Jeśli Dominik Boiński wyjechałby na igrzyska olimpijskie, to można uznać, że nie byłby pierwszą osobą związaną z naszym miastem, która wystartowała w bobslejach na największej, sportowej imprezie świata. W pierwszej, polskiej ekipie, która pojechała na igrzyska olimpijskie, w Sankt Moritz w 1928 roku, był Jerzy Potulicki-Skórzewski, który podobnie jak Dominik nie pochodził z Bydgoszczy, ale za to służył w 16. Pułku Ułanów Wielkopolskich, stacjonującym w grodzie nad Brdą. Nie miał przynależności klubowej, ale to właśnie jego można uznać za pierwszego, zimowego olimpijczyka związanego z Bydgoszczą.

Polscy bobsleiści na igrzyskach olimpijskich w lutym 1928 roku / Fot. ze zbiorów Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

Zapisz się do newslettera „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter