Bydgoska książka o dawnych czasach: „Dzisiejsze sentymenty za PRL-em można wytłumaczyć tęsknotą za młodością”

Roman Sidorkiewicz Fot. Roman Laudański/UMB

– Wtedy życie kwitło na ulicy Gdańskiej, czyli al. 1 Maja. Teraz kwitnie na Wyspie Młyńskiej – wspomina Roman Sidorkiewicz, społecznik, autor książek o Bydgoszczy.

Najnowszym dziełem Romana Sidorkiewicza jest książka „Pożegnanie z przeszłością”. Będzie o niej opowiadał w poniedziałek 10 czerwca o godz. 18.00 w Kujawsko-Pomorskim Centrum Kultury przy placu Kościelckich 6.

Roman Laudański: – Jak na autora bydgoskich książek uznał pan, że Bydgoszcz to za mało? Dlatego wysłał pan swoich bohaterów w Polskę?

Roman Sidorkiewicz: – W czasach PRL-u miałem wiele przygód w kraju. Uznałem, że trzeba je opisać. W książce „Pożegnanie z przeszłością” Bydgoszcz także zajmuje sporo miejsca. Ponadto opisuję losy Teresa Wądzińskiej. Zależało mi także na obrazie polskiej prowincji z czasów Polski Ludowej. Ten temat nie jest specjalnie znany.

– Zacznijmy od bohaterów książki. Jak znalazła się w niej aktorka Teresa Wądzińska?

– Prowadziła wieczory promocyjne moich książek, m.in. „Bydgoszcz mój fyrtel”. Zaprzyjaźniliśmy się. Później okazało się, że ma bardzo bogaty życiorys aktorki – nie bójmy się tego powiedzieć – z prowincji. Na warszawskie sceny nie trafiła, ale miała tak bogate życie, pełne werwy, humoru i przygód, że uznałem, iż powinienem to opisać. Spotykała również tak znanych bydgoszczan jak Hieronim Konieczka czy Wanda Rucińska, z którymi grała razem w teatrach.

– Szczególnie barwnie opisał pan polowanie na aktorów na prowincji…

– W naszym kraju zawsze mieliśmy kult aktorów, obowiązuje zresztą do dziś. Szczególnie kobiety szaleją za aktorami, którzy byli, są i będą celebrytami. Najwidoczniej w takich miasteczkach, jak Jastrowie, Złocieniec czy Wałcz pojawienie się ekipy aktorskiej grającej uznane sztuki wywoływało poruszenie. Wszystkie miejscowe panny wzdychały do aktorów i koniecznie chciały ich usidlić, o czym opowiada Teresa Wądzińska.

– A kimże jest drugi bohater o imieniu Roman i nazwisku Stopa?

– (śmiech) Wygodniej mi pisać o sobie w trzeciej osobie. Nie „ja”, tylko „on”. W tej książce ukrywam się jako Stopa, przyjąłem nazwisko panieńskie mojej mamy, a to wszystko, co opisałem jest prawie w stu procentach prawdziwe. To opowieść o moich przygodach, szczególnie na Dolnym Śląsku, gdzie także mieszkałem. Piszę o Wałbrzychu, jego historii. Pracowałem wśród Niemców, Greków, Ukraińców, Francuzów, co starałem się opisać, także np. wizytę Kazimierza Barcikowskiego, członka Biura Politycznego KC PZPR. To znana postać w okresie Polski Ludowej. Starałem się całości nadać formę raczej nie złośliwą, a wesołą.

– Jak patrzeć na PRL? Większość badań wskazuje na powracający sentyment za tamtymi czasami.

– Sentyment wynika z tego, że wtedy byliśmy młodzi. Tu dygresja, kiedyś zapytano francuską kucharkę, dlaczego z taką radością wspomina czasy rewolucji francuskiej, kiedy to zamordowano tylu ludzi. A ona odpowiedziała: no tak, ale wtedy to ja byłam młoda. Ponadto życie w Polsce Ludowej nie było takie szaro – bure, jak piszą. Staram się na to patrzeć obiektywnie. Dużo było złego, ale i dobrego. Wyspa Młyńska, na której się spotkaliśmy, była wtedy bardzo zaniedbana, a dziś – każdy widzi jaka jest piękna! Wtedy życie kwitło na ulicy Gdańskiej, czyli al. 1 Maja. Teraz kwitnie tutaj. Świat się zmienia. Wtedy było niewiele samochodów, a dziś to prawdziwa plaga w mieście. Nie ma gdzie parkować. Dobrze wspominam tamte czasy. Równie dobrze myślę o czasach obecnych. Jakoś nigdy na nic nie narzekam.

– Przypomnę, że w tamtych czasach książki Tadeusza Nowakowskiego, honorowego obywatela Bydgoszczy znajdowały się w zbiorach zastrzeżonych. Przeciętny czytelnik nie mógł ich wypożyczyć. Powieść „Obóz Wszystkich Świętych” nie mogła być w kraju, ponieważ Nowakowski pracował w Radiu Wolna Europa. Nie był jedynym autorem, którego książki były niedostępne.

– Z drugiej strony literaci, którzy dogadywali się z PZPR, nie mieli źle. Tylko przypomnę, jakie nakłady miały książki w tamtych czasach. Dziś można tylko o nich pomarzyć.

– Cenzura była…

-…ale w Polsce Ludowej nie aż tak ostra. Przypomnę, że Andrzej Wajda nakręcił „Człowieka z marmuru”, a to przecież był film antysocjalistyczny. Władze dały pieniądze, cenzura puściła. A czy teraz nie ma cenzury wewnętrznej? W niektórych wydawnictwach książka pójdzie, w innych nie. Wtedy była cenzura oficjalna. Teraz jest nieoficjalna.

– A o kolejkach już pan zapomniał? Po meble, telewizor, radio, meble… Po wszystko.

– Oczywiście, to była plaga.

– Może wtedy było biednie, ale równo…

-…o, ma pan rację. Wszyscy mieszkali w bloku…

-…no nie wszyscy. Tylko ci, którzy dostali mieszkanie. Reszta latami czekała na swoje „m”.

– Teraz można kupić mieszkanie „od ręki”, ale później człowiek przez trzydzieści lat spłaca kredyt bankowi. Czyli jak nie kijem go, to pałką. Dzisiejsze sentymenty za tamtymi czasami można wytłumaczyć tęsknotą za młodością. Kiedyś człowiek był przystojny, ładny, a dziś… Pracowałem na budowach socjalizmu w Inowrocławiu, Kwidzynie, Wałbrzychu. Zawsze były mieszkania służbowe, stołówki świetnie zaopatrzone.

– W tamtych czasach zaopatrzenie zakładowych stołówek było dyżurnym tematem dla dziennikarzy.

– W czasie stanu wojennego pracowałem w Kwidzynie, to była inwestycja celulozy, zakładów papierniczych. Stołówka była znakomicie zaopatrzona, a w sklepach prawie niczego nie było.

– Mięso było na kartki, przypomnę. Kartki na cukier, kawę, na papierosy, nawet na buty…

– Na wszystko, także na benzynę. To był minus ekonomiczny. Władza ludowa sobie z tym nie poradziła. Własność wspólna, państwowa jest utopią. Widzimy obecne afery, kradzież państwowych pieniędzy na prawo i lewo. Tamten system musiał paść ze względów ekonomicznych. Wtedy radziła sobie prywatna inicjatywa. Przy ulicy Pomorskiej otworzyłem pawilon, stoi do dziś. W latach 80. sprzedawało się wszystko, był głód na rynku. Prawdziwe Eldorado.

– Były pieniądze, ale nie było towarów. Dziś są towary…

– Aż tak źle nie jest, ale wielu nie stać na lepsze życie. Starałem się opisać tamte czasy. Także moment upadku komuny. Także ludzką naiwność, kiedy liczyliśmy na duże zyski w parabankach i piramidach finansowych. A przecież nikt nam dobrobytu nie stworzy.

– Wtedy i dziś brakuje nam wiedzy ekonomicznej.

– W szkołach za mało jest matematyki. Zamiast ścisłych przedmiotów skoncentrowano się na humanistyce, a przy finansach trzeba myśleć ścisłymi kategoriami. Czasem ludzi myślą, że pieniądze spadają z nieba. Podobnie z myśleniem o Unii Europejskiej, że: Unia daje! Przecież wszystkie państwa składają się do wspólnej kasy, która później jest dzielona. Korzystamy również z kredytów.

– Czy inżynier Roman Stopa alias Roman Sidorkiewicz jest zadowolony ze swojego życia?

– Bardzo. Może coś tam bym zmienił, ale generalnie zostałoby po staremu. Nie mam sobie nic do zarzucenia.

– A jak zmienia się miasto?

– Od urodzenia jestem bydgoszczaninem z trzynastoletnią przerwą, kiedy ruszyłem w Polsce, co opisuję. Teraz mieszkam na Szwederowie. Od 32 lat działam tam w radzie osiedla. Kiedyś byłem radnym miejskim. Bydgoszcz  jest moim miastem. Już się z tego nie wyleczę. Bardzo dobrze oceniam zmiany w mieście. Nie ma już takiego ruchu na Gdańskiej jak kiedyś, nie ma tamtych knajp. W ciągu mojego dorosłego życia Polska niesamowicie się zmieniła, także miasto. Chociażby ta Wyspa Młyńska, przecież kiedyś była bardzo zaniedbanym miejscem. Bydgoszcz to europejskie miasto. Możemy jeździć po świecie, pracować na Zachodzie. Jak pięknie rozbudowuje się opera, która zaczęła być budowana w latach 70!

– Izabella Cywińska, minister kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego prorokowała chciała w niej urządzić fabrykę papieru toaletowego… Później się z tego wycofała.

– Dumą Bydgoszczy jest także PESA, a pamięta pan czasy ZNTK, które było pół kroku przed upadkiem?

– Pamiętam, jak walczyli o przetrwanie.

– Jestem bardzo zadowolony z miasta. Staram się publicznie działać, coś z siebie dać. Sporo piszę w „Bydgoszcz Informuje”, także w „Akancie”. W czasach PRL-u, kiedy do kogoś przyjeżdżali goście z Zachodu, to często się po prostu wstydziliśmy własnego kraju. Za ciągłe braki w zaopatrzeniu, za szarość, brud. Powszechną bylejakość. Każdy myślał, że na Zachodzie jest cudownie. Dziś wszystko się pozmieniało. My możemy być dumni z kraju, z miasta. Cudzoziemcom też się podobamy. Ludzie są zadowoleni, a że wśród nas jest dużo osób marudnych, to już trudno. Zawsze tacy byli, są i będą. Za komuny tęsknili za czasami przedwojennymi, teraz tęsknią za komuną. Nawet krytykują tramwaje i autobusy w mieście. Ja korzystam z komunikacji, która – moim zdaniem – świetnie kursuje. Nawet jeśli czasem coś się chwilę spóźni.

Roman Sidorkiewicz
Roman Sidorkiewicz / Fot. Roman Laudański/UMB

– Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby PRL przetrwał.

– Czasem się nad tym zastanawiam. Czy doszedłby do nas internet, a system telefonii komórkowej? Przecież to byłoby poza kontrolą. Władza nie mogłaby nas kontrolować. Nie wiem, jak by się to potoczyło. W PRL-u było trochę samochodów, ale dziś jest ich zatrzęsienie. Patrzę w przyszłość optymistycznie i lubię się tym podzielić, stąd książki. A jednocześnie nie lubię sarkać, narzekać. Taką mam naturę.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter