Dr Zofia Ruprecht / Fot. Yurii Shinkarevsky /
Pragnęłam, jak wielu z nas, żeby wygrała Bydgoszcz, żeby miała szansę większego zaistnienia dla Polski i dla świata – mówi dr. n. med. Zofia Ruprecht, administrator grupy „Zabujani w Bydgoszczu (Brombergu)”, diabetolog z Kliniki Endokrynologii i Diabetologii Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr. A. Jurasza w Bydgoszczy, konsultant wojewódzki w dziedzinie diabetologii.
– Kim jest ta intrygująca kobieta w kolorowych strojach przemykająca na rowerze po mieście i robiąca zdjęcia telefonem komórkowym?
– Ja? Jestem zwykłym lekarzem, diabetologiem, który kocha swoją pracę oraz lubi swoje pasje – rower i fotografię.
– Ile w Pani lekarza, a ile pasjonata fotografii?
– Jestem przede wszystkim lekarzem. Jeżdżąc codziennie rowerem do pracy pokazuję, że można prowadzić aktywny tryb życia, tak przy okazji bez specjalnego wysiłku. A po drodze z perspektywy roweru lub innej udaje mi się robić zdjęcia miasta, które podobają się innym.
– I wierzy Pani, że my – dla zdrowia – przesiądziemy się z samochodów na rowery?
– Nie sądzę. Patrząc na zmiany w centrum Bydgoszczy doceniam zamykanie ulic dla ruchu samochodowego, choć wiem, że kierowcy nie są z tego powodu zadowoleni. W mieście widać coraz więcej rowerzystów, i bardzo dobrze! Jeśli mamy niewielki dystans do pokonania, to naprawdę nie trzeba wsiadać do samochodu. Tylko zdaje się nasza mentalność wymaga „pokazania się” w wypasionym samochodzie.
– Jakimi rowerami jeździ Pani doktor?
– Kilkoma w zależności od potrzeby. Obecnie mam dwa rowery bydgoskiej firmy Unibike, tj. rower górski i typu Amsterdam już piąty oraz wzbudzającą duży entuzjazm Electrę. Mam również bardziej stonowaną Electrę elektryczną, którą kupiłam w ubiegłym roku. Wymaga ona jeszcze kolorowych dodatków, które wzbogacą ją wizualnie. Rower z napędem elektrycznym zwiększa zasięg moich rowerowych wypraw, pozwala z łatwością podjechać Wiatrakową lub Podgórną oszczędzając kolana. Do tego większa szybkość, czyli duża oszczędność czasu. Kiedy jeżdżę po mieście kolorową Electrą, to zaczepiają mnie zupełnie obcy ludzie i podziwiają mój kolorowy rower.
Dr Zofia Ruprecht Fot. Yurii Shinkarevsky
– Bo bardzo stylowo na nim Pani wygląda.
– Electra wzbudza zachwyt, bo ma piękne kolory i napisy, pozwala mi jeździć w długich sukniach bez obawy, że coś się wkręci w koło. Mój styl ubierania się rzeczywiście wzbudza zainteresowanie i komentarze, nie tylko turystów. To w dużej mierze zasługa bydgoskiej marki odzieżowej Project Mess i kilku bydgoskich butików przy Długiej, Gdańskiej i Dworcowej. Wspieram wszystko to co bydgoskie!
– W plebiscycie magazynu „National Geographic Traveler” w konkursie „Cuda Polski 2023” bydgoska Wyspa Młyńska z Młynami Rothera została wybrana jednym z 16 cudów Polski.
– Radość moja była ogromna, choć o tym konkursie dowiedziałam się stosunkowo późno. Znajoma podesłała mi tę informację przez media społecznościowe i uznałam, że wykorzystam swoje najlepsze zdjęcie Wenecji bydgoskiej, by zwrócić uwagę i zaapelować do wszystkich „Zabujanych w Bydgoszczu”, aby wzięli aktywny udział w plebiscycie i oddali swój głos właśnie na naszą Wyspę Młyńską i Młyny Rothera. Pragnęłam, jak wielu z nas, żeby wygrała Bydgoszcz, żeby miała szansę większego zaistnienia dla Polski i dla świata.
– Lubi Pani doktor Wyspę Młyńską?
– Tak, bardzo, ale jak nie ma ludzi. Lubię tam być codziennie, rower mi to umożliwia. Pamiętam, że kiedy po studiach medycznych w Białymstoku przyjechałam do Bydgoszczy i chodziłam z moim posokowcem po Wyspie Młyńskiej, to byłam zdziwiona, że jest takie piękne miejsce z dużym potencjałem, w środku miasta, i nic się tam nie dzieje! Od dziecięcych lat przyjeżdżałam z Białowieży do Bydgoszczy, tu miałam liczną rodzinę, ale nikt mi wtedy nie pokazywał Wyspy Młyńskiej! W Bydgoszczy mieszkam od 1985 roku. Koledzy z roku znaleźli ogłoszenie o pracy z mieszkaniami w Bydgoszczy. Chociaż mnie bardziej podobał się wówczas Toruń i tam rozpoczęłam poszukiwania pierwszej pracy. Wiedząc, że moi Rodzice powrócą na Kujawy z Puszczy Białowieskiej chciałam po prostu mieszkać bliżej nich.
– Jak wspomina Pani Bydgoszcz z tamtych czasów?
– Właściwie mało ją pamiętam, ponieważ kiedy byłam młodym lekarzem, to po zakończeniu stażu podyplomowego, rozpoczęłam dwustopniową specjalizację z chorób wewnętrznych, następnie z diabetologii. Początki mojej pracy to sześć lat wolontariatu w Szpitalu im. Dr J. Biziela z kilkoma dyżurami w miesiącu, dojeżdżania codziennie dwoma autobusami na Okole (nie miałam wówczas tutaj roweru), gdzie przez sześć lat pracowałam w placówce podstawowej opieki zdrowotnej przy Śląskiej 15 u dr Mariana Gepperta, który był moim pierwszym cudownym Szefem. Tam kończyłam pracę późnym wieczorem, bowiem po przyjęciu chorych w poradni musiałam wykonywać wizyty domowe jako najmłodszy lekarz. Mój życiowy rekord to 17 wizyt jednego popołudnia po starym Okolu na piechotę. Wracałam wówczas do domu tak zmęczona, że na chodzenie po mieście nie miałam już ochoty. W wolne dni odwiedzałam rodziców w Ciechocinku, bowiem należy odwiedzać rodziców póki żyją!
– Czyli Bydgoszcz bardziej poznana pojawiła się później?
– Niewątpliwie tak. Momentem zwrotnym był pierwszy aparat fotograficzny dwuogniskowy kompaktowy Kodak. Zaczęłam robić zdjęcia, bawić się aparatem, szukałam ciekawych zakątków miasta i motywów do fotografowania. Od 1999 r. miałam już pierwszą lustrzankę Nikona z teleobiektywem, potem kolejne już aparaty cyfrowe. Wstyd się przyznać, ale od kiedy stałam się posiadaczką pierwszego iPhona 4S w 2012 r. zaczęłam robić jeszcze więcej zdjęć miastu, bo telefon zawsze miałam przy sobie.
– Kto zachęcił do robienia zdjęć? O ile dobrze pamiętam, to tata kupił pani pierwszy aparat, bo początkującego lekarza nie było stać na taki wydatek.
– Zbliżał się termin mojej pierwszej pielgrzymki do Włoch, to był 1991 rok. Chciałam mieć aparat, którym będę mogła robić przyzwoite zdjęcia, Tata mi go sfinansował. Zawsze robiłam dużo zdjęć, robiłam również duże odbitki, dużo zdjęć rozdawałam, aby sprawić komuś radość lub za coś podziękować w tej formie. Otrzymywałam informacje zwrotne, że fotografie mojego autorstwa są eksponowane w mieszkaniach osób, które je otrzymały. To było bardzo miłe. W środowisku diabetologów uważana byłam za osobę, która robi najlepsze zdjęcia. Od Taty, który był naukowcem teriologiem wiedziałam, że mam dobre oko. Moi Rodzice, z racji chorób i kalectwa, nie mogli podróżować. Dlatego podczas wszystkich swoich wyjazdów robiłam dla nich zdjęcia aby sprawić im radość i pokazać trochę świata. Z Izraela w 2007 r. przywiozłam ponad 2000 zdjęć, wszystkie wywołałam, ale moja kochana Mama już nie zdążyła ich zobaczyć, bo ja nie zdążyłam zrobić odbitek. Przełomowym momentem były aparaty cyfrowe umożliwiające robienie większej ilości zdjęć, mniejszym kosztem.
Dr Zofia Ruprecht Fot. Yurii Shinkarevsky
– I wreszcie miasto stało się ciekawym modelem.
– Zawsze gdziekolwiek byłam, robiłam zdjęcia. Bydgoszcz stała się ciekawym obiektem do fotografowania dla mnie odkąd zaczęła zmieniać swoje oblicze z szarego miasta, na bardziej atrakcyjne. Dziś już wiem, gdzie szukać ciekawych kadrów miasta, które przy dobrym i ciekawym świetle pozwolą pięknie pokazać miasto. Przyznam się, że od kiedy jeżdżę rowerem, a jest to jedyny mój środek lokomocji lub rzadziej spaceruję, to patrzę na otoczenie szukając ciekawych kadrów. Kadruję oczami nieustannie. Tacie zawdzięczam zwracanie uwagi na szczegóły i dużą wrażliwość na piękno.
– Pani doktor robi coraz bardziej wyszukane zdjęcia. Wnętrze kościoła na placu Wolności w odbiciu święconej wody?!
– Bo ile można pokazywać to samo? Wciąż te same kadry między jednym a drugim mostem bydgoskim? To może się ludziom znudzić. Trzeba szukać nowych wyzwań, czegoś nowego i starać się pokazać coś tak, jak nie zrobił tego dotąd nikt inny. To bardzo trudne zadanie, ale należę podobno do osób niezwykle kreatywnych. I wiem to nie tylko od zawodowych fotografów, którzy mi o tym powiedzieli.
– Bo, jak mówią, wszystko już było.
– Proszę też pamiętać, że sama staram się rozwijać fotograficznie, szkolę się w robieniu zdjęć, to pomaga. Uczestniczyłam w wielu warsztatach fotograficznych poza Polską z Jackiem Boneckim, którego uważam za geniusza fotografii i Jego fotografie mnie zachwycają. Aktualnie kończę XIII edycję Bydgoskiej Akademii Fotografii i muszę przygotować pracę dyplomową, aby nie zawstydzić mojego promotora w osobie Pana Arkadiusza Blachowskiego. Bardzo się cieszę z poznania wspaniałych bydgoskich fotografików, którzy starali się mnie czegoś nowego nauczyć. Dziś trochę inaczej patrzę już na fotografię, lustrzankę próbuję manualnie okiełznać. W przyszłości chciałabym robić jeszcze lepsze zdjęcia.
– Może tych jeszcze lepszych zdjęć nie da się robić telefonem, tylko trzeba zainwestować w dobry sprzęt?
– Mam świadomość ograniczeń iPhona, naprawiłam już starą lustrzankę cyfrową, ale czekam z kupnem nowego aparatu bezlusterkowego oraz bardzo dobrych obiektywów. Jeszcze wielu rzeczy muszę się nauczyć. Na razie wolę robić zdjęcia iPhonem, aktualnie 13 ProMax bo to najszybszy i najłatwiejszy dla mnie sposób fotografowania.
– Jak został przyjęty album z Pani zdjęciami?
– Nad wyraz dobrze i kończy się jego drugi, niemały nakład. Album poszedł w świat co mnie bardzo cieszy. Przed trzema laty podczas trwającej już pandemii Wydawnictwo Pejzaż zadało mi pytanie, czy nie chciałabym wydać albumu z własnymi zdjęciami Bydgoszczy. Odpowiedziałam wówczas, że nie znam się na wydawaniu albumów i nie jest to moje marzenie. W 2021 r. kiedy wydawnictwo podjęło decyzję o wydaniu albumu, zgodziłam się wybrać najlepsze zdjęcia z ostatnich dwóch lat, spośród 30000, które miałam wówczas w pamięci iPhona. To był dla mnie niewątpliwie zaszczyt, że moje zdjęcia zostały dostrzeżone i zaproponowano mi taką formę promocji miasta w formie albumu, który przetrwa lata.
– … 30 tysięcy?!
– Tak, teraz mam już prawie 40 tysięcy. Zdjęcia przejrzałam, pogrupowałam tematycznie i wybrałam moim zdaniem najlepsze. Pomógł mi w tym czasie Covid-19, bo zachorowałam w lutym 2022 r., musiałam poddać się izolacji i miałam wówczas czas na przygotowanie zdjęć. W maju ubiegłego roku ukazał się mój album „Bydgoszcz nastrojowa”, pięknie wydany dzięki Ewie Stadnickiej i Ani Perlik, która podjęła się trudu napisania do niego tekstów, z którymi całkowicie się utożsamiam pomimo dzielącej nas różnicy wieku. Okazuje się, że lubimy i bywamy w tych samych miejscach w Bydgoszczy. Podczas druku mojego albumu byłam w tym czasie na urlopie w Stanach Zjednoczonych, nie widziałam etapu produkcji, a to mnie zawsze interesowało i chciałam to sobie nagrać. Po powrocie Wydawnictwo zaprosiło mnie i Anię Perlik do Hotelu pod Orłem i dopiero wówczas zobaczyłam gotowy album w ciekawych okolicznościach ciekłego azotu w restauracji hotelowej. Efekt niezapomniany i okoliczności spotkania z fajnymi ludźmi ! Ania jest fanką moich zdjęć od wielu lat, podobno wróciła z Warszawy do Bydgoszczy przeze mnie, w albumie znalazły się Jej ulubione zdjęcia miasta, które musiały się znaleźć. Pierwszy nakład albumu sprzedał się bardzo szybko, drugi się kończy, niewykluczone, że będzie kolejny dodruk. Album spotkał się z bardzo dobrym odzewem.
– Jeśli tak, to może jest pomysł na drugi?
– Tak, otrzymałam już propozycję wydania kolejnego albumu z moimi zdjęciami Bydgoszczy. Tematy już są, ale czeka mnie ogrom pracy aby zrobić fajne zdjęcia, które zadziwią oglądających. Album miałby zostać wydany w przyszłym roku, ale nie wiem czy podołam temu wyzwaniu.
– W mediach społecznościowych oprócz zdjęć Bydgoszczy równie często pojawia się Pani doktor w najróżniejszych stylizacjach.
– Jestem miłośniczką bydgoskiej marki odzieżowej Project Mess od 2017 r. Myślę, że właśnie dzięki kolorowym kreacjom Martyny Mess zostałam dostrzeżona, zauważona, określana ikoną i marką miasta. Chociaż te pojęcia są mi obce.
– Kolorowy ptak.
– Tak o mnie mówią, kolorowy ptak, motyl, mój Boże! Kiedy byłam młoda, w czasach PRL-u, w sklepach panowała szarzyzna, nic nie było. Miałam problem z butami, nie przywiązywałam wówczas uwagi do ubioru, chociaż wiedziałam intuicyjnie co do czego pasuje i jak łączyć kolory.
– Tu na rogu był salon „Mody Polskiej”, tam można było trafić coś innego.
– Pamiętam ten sklep, tylko człowiek nie zarabiał wtedy tyle, żeby móc ubierać się w „Modzie Polskiej”. Ja wówczas większość pieniędzy wolałam wydać na podróże i odbitki zdjęć. Dlaczego teraz odkąd jestem na emeryturze i nadal pracuję mam sobie czegoś odmawiać i nie poszaleć, nieprawdaż ?
– Nadal jest Pani administratorem fejsbukowej grupy „Zabujani w Bydgoszczu (Brombergu)”?
– Tak, jestem adminem tej zacnej grupy od maja 2020 r. Przypomnę, że tę grupę stworzył Ryszard Częstochowski, pisarz, terapeuta i założyciel MONAR-u w Bydgoszczy. Do „Zabujanych” należę od 2018 roku. Kiedy wstępowałam do grupy, liczyła ona dwa tysiące członków. Kiedy zostałam administratorem – siedem tysięcy, a teraz – o zgrozo – dobijamy do 19 tysięcy. Myślę, że dzięki mojej dużej aktywności fotograficznej w tej grupie, zostałam dostrzeżona i otrzymałam propozycję wydania mojego albumu o Bydgoszczy.
– Dlaczego „o zgrozo”?
– Bo jestem jedynym administratorem starającym się trzymać wszystko w garści, oczywiście dzięki dużej pomocy innych moderatorów. Staramy się utrzymywać odpowiedni poziom kultury wypowiedzi, aby prezentowane zdjęcia były starannie wykonane i pokazywały Bydgoszcz z tej piękniejszej strony. Od czasu wybuchu wojny na Ukrainie nasilone są próby wtargnięcia do grupy różnych dziwnych ludzi, podejrzanych kont, botów czy jak to się nazywa. Grupa jest z założenia apolityczna, wszelkie próby politycznego lansu są niedozwolone. To zajmuje trochę czasu.
– Co powoduje, że tak wiele osób chce być w „Zabujanych”? Piękna Bydgoszcz?
– Też się nad tym zastanawiam. Dużo osób publikuje u nas piękne zdjęcia Bydgoszczy, należę również do nich. Moje fotografie Bydgoszczy publikuję tylko w „Zabujanych”, na swoim profilu i kontach instagramowych. Traktuję to jako formę mojej kronikarskiej działalności uwiecznienia miasta, w który przyszło mi żyć. Nie interesują mnie osobiście żadne zasięgi, lajki czy liczba obserwujących. Robię to dla siebie i innych aby sprawić im trochę radości. Cieszy mnie duża aktywność fotograficzna mieszkańców naszego pięknego miasta, aktywność zawodowych fotografów w naszej grupie, cennych komentarzy historycznych, którymi dzielą się nasi „Zabujani”. Może ludzie do nas przystępują, ponieważ mamy dużo pięknych zdjęć Bydgoszczy, bo mieszkamy w fajnym mieście?
– Do „Zabujanych” odzywają się ludzie, którzy urodzili się w Bydgoszczy, ale wyjechali w świat i mają sentyment do miasta?
– Oczywiście, że tak, czasami z bardzo odległych części świata zaglądają do nas Zabujani, żeby zobaczyć Bydgoszcz, którą codziennie pokazujemy. (Doktor Ruprecht otwiera w telefonie kilka wpisów z podziękowaniami za piękne zdjęcia z Bydgoszczy). Staramy się pokazywać również Bydgoszcz mniej znaną. Ludzie się cieszą jak mogą zobaczyć swoje dawne kąty, kamienice, w których spędzili dzieciństwo, młodość, w których mieszkali. Może w bardziej odległych miejscach od centrum miasta trudniej znaleźć fajne kadry, ale czasem o urodzie zdjęcia decyduje wyjątkowe światło, które pojawia się o różnych porach dnia. Cieszy mnie, że coraz więcej turystów przyjeżdża do Bydgoszczy. Chociaż, przyznam się, że za turystycznym tłokiem nie przepadam, bo wtedy trudniej robi się zdjęcia. Unikam tłumów i wolę miasto fotografować rano lub późnym wieczorem.
– Ma Pani doktor swoje ulubione kadry z Bydgoszczy?
– Bardzo lubię ulicę Grodzką ze starymi spichrzami, Most Staromiejski, Wyspę Młyńską, fontannę „Potop”, ulicę Długą, Jezuicką, Katedrę bydgoską, bydgoskie parki i ogrody botaniczne.
– Nie zapuszcza się Pani doktor np. na Londynek czy Bocianowo?
– Bywam często w tamtych okolicach, dwukrotnie uczestniczyłam w spacerach w ramach Projektu Londynek i poznałam historię tej dzielnicy. Ciągle jednak szukam nowych tematów i miejsc fajnych do sfotografowania.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!