Historia jak z sensacyjnego filmu, czyli straty wojenne Muzeum Miejskiego w Bydgoszczy

Od lewej: Anna Pruss-Świątek, dr Gabriela Frischke (prezentuje książkę o stratach wojennych), Monika Leśniak-Skocka i Anna Kaszubowska z odnalezioną barwną reprodukcją obrazu „Kwiaciarka” Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego. Fot. B.Witkowski / UMB

– Muzeum Miejskie posiadało bardzo bogatą kolekcję. Niestety, w czasie II wojny światowej poniosło dotkliwe straty – mówią autorki książki „Straty wojenne Muzeum Miejskiego w Bydgoszczy”.

Roman Laudański: – Przygotowały panie publikację „Straty wojenne Muzeum Miejskiego w Bydgoszczy”.

Dr Gabriela Frischke: – Chciałyśmy podsumować kilka lat badań. Uznałyśmy, że to już czas przedstawienia wyników naszej pracy. W zespole Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego badającym straty wojenne pracują: Anna Pruss-Świątek (zajmuje się bronią, militariami, rzemiosłem artystycznym, artefaktami historycznymi i archeologią), Anna Kaszubowska (zajmuje się polskim i obcym malarstwem, grafiką i rysunkiem), Monika Poła (zajmuje się rzeźbą), Monika Leśniak-Skocka (zajmuje się twórczością Leona Wyczółkowskiego) i Gabriela Frischke (zajmuje się zbiorami pozaeuropejskimi, archeologią i numizmatyką). Pierwszym widocznym efektem było udostępnienie w 2018 r. strony internetowej www.stratywojenne.muzeum.bydgoszcz.pl, teraz przyszedł moment na katalog.

Anna Kaszubowska: – Nieocenioną pomocą podczas jego powstawania służył nam Wojciech Woźniak, który przygotował materiał fotograficzny do publikacji.

Monika Leśniak-Skocka: – Publikacja powstała dzięki dofinansowaniu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu „Badanie polskich strat wojennych”. Wniosek został przygotowany w listopadzie 2023 r., natomiast oficjalne wyniki naboru ogłoszono w marcu 2024 r. Pod koniec października katalog trafił do sprzedaży. Jest dostępny do zakupu we wszystkich budynkach naszego Muzeum oraz przez Internet, także w formie e-booka.

RL: – O ileż ciekawsze byłyby zbiory muzeum gdyby nie wojna?

Anna Kaszubowska: – Muzeum Miejskie posiadało bardzo bogatą kolekcję. Niestety, w czasie II wojny światowej poniosło dotkliwe straty. Każda z nas ma określone pole badawcze. Od 2017 r. zajmuję się polskim malarstwem i rysunkiem. Dzięki uzyskanej dotacji z programu „Badanie polskich strat wojennych 2017” przeprowadziłam kwerendy w Gdańsku, Poznaniu, Krakowie i Warszawie. Były to ośrodki, w których działali artyści związani z naszym muzeum. Brali udział w organizowanych tu wystawach, tutaj – dłużej lub krócej mieszkali. Ich życie toczyło się w kręgu Bydgoszczy. W wyniku kwerend ustaliłam fakty dotyczące proweniencji oraz kilka wizerunków utraconych obrazów, co wcale nie jest prostą sprawą. Przed nami stoi barwna reprodukcja obrazu „Kwiaciarka” Maksymiliana Antoniego Piotrowskiego. Oryginał wpisany jest do bazy strat wojennych. W czasie badań nad utraconą kolekcją artysty natrafiłam w niemieckiej prasie na jego czarno – biały wizerunek, natomiast w jednym z prywatnych mieszkań na terenie Bydgoszczy odnaleziona została kolorowa reprodukcja „Kwiaciarki”!

Anna Pruss-Świątek: – Oniemiałyśmy na ten widok!

Anna Kaszubowska: – W czasie II wojny światowej, kiedy zbliżał się front ze wschodu, obrazy były wywożone do podbydgoskich dworków i pałaców. Na listach wywozowych do Dębowa pojawiła się informacja, że wyjechała tam również teczka zawierająca luźne szkice Piotrowskiego a wraz z nimi kolorowa fotografia „Kwiaciarki”.

Gabriela Frischke: – Paradoksalnie po wybuchu wojny w 1939 roku muzeum dalej działało. Ponieważ Muzeum Miejskie było tworzone na bazie zbiorów XIX-wiecznego Niemieckiego Towarzystwa Historycznego, to po wybuchu wojny Niemcy uznali zbiory za niemieckie, dlatego muzeum mogło nadal działać. W Bydgoszczy nie było tak jak w np. Krakowie czy Warszawie, gdzie Niemcy rabowali dzieła sztuki. Co prawda Muzeum utraciło siedzibę na Starym Rynku, ale nadal organizowało wystawy w innych miejscach. Zupełnie inna atmosfera zapanowała przed wejściem armii sowieckiej. Należało zabezpieczyć zbiory przed ewentualnym zniszczeniem lub rozkradzeniem. Podczas akcji ewakuacyjnej zbiorów do dworów w pobliżu Bydgoszczy sporządzano listy wywozowe, ale nie wszystko udało się porządnie spisać, np. zbiory afrykańskie zostały umieszczone w skrzyniach bez żadnego spisu. W przypadku zbiorów archeologicznych dysponujemy jedynie listą zawierającą numery ze starego inwentarza, pozostałego po Towarzystwie Historycznym.

– Skrzynie były zakopywane? Zamurowywane w piwnicach?

Gabriela Frischke: – Po prostu składowane w pokojach. Jak zabytki czy obrazy nie mieściły się w skrzyniach, to owijano je w koce.

Anna Pruss-Świątek: – Podobna sytuacja dotyczyła zbiorów rzemiosła artystycznego. Pakowano je do skrzyń i tylko zapisywano, ile skrzyń z danymi zbiorami wyjeżdża do dworków. Najlepiej opisano zbiory malarstwa, grafiki oraz dorobek Leona Wyczółkowskiego.

– Które miały największą wartość?

Monika Leśniak-Skocka: – Nie wyceniałabym wartości materialnej, raczej historyczną, artystyczną czy sentymentalną. Na pewno na uwagę zasługują prace Wyczółkowskiego, ze względu na dar Franciszki Wyczółkowskiej, która przekazała prace i pamiątki po zmarłym mężu Miastu Bydgoszczy. W zbiorach bydgoskiego muzeum znajdowały się też prace innych znanych i cenionych artystów np. Józefa Mehoffera „Heroina” czy Wojciecha Gersona „Dwie siostry – Polska i Litwa”.

– Czy te zbiory zostały rozkradzione lub zniszczone podczas przejścia frontu radzieckiego lub później?

Anna Kaszubowska: – Nie znamy szczegółów, które obrazy zostały rozgrabione, a które spalone. Po prostu ich nie ma. Na protokołach pokontrolnych naniesiono adnotację, że dwory i obrazy zostały spalone. Ale czy tak było naprawdę? Tego nie wiemy i w związku z tym pojawia się mnóstwo pytań, bo być może już wcześniej ktoś zdążył je wywieźć bądź ukryć w bezpiecznym miejscu? Może zostały rozgrabione przez żołnierzy lub okolicznych mieszkańców? Kilka lat po wojnie zgłosił się do muzeum mieszkaniec Dobrego Miasta z pytaniem, czy obraz, który posiada, jest własnością muzeum. Tym obrazem było dzieło Stanisława Fabijańskiego „Brama Floriańska w Krakowie”, które ojciec tej osoby, znalazł w pobliżu dworu i zabrał ze sobą uciekając z Kawęcina. Płótno posiadało numer inwentarzowy oraz oznakowane było pieczęcią muzealną. Takich przypadków w Kawęcinie było więcej. Obrazy służyły jako zabezpieczenie okien, jako obrusy, kapy na łóżka. Powojenne warunki były ciężkie, ludzie ratowali się czym mogli. Czy jeszcze ktoś ma w domu coś ze zbiorów naszego muzeum? Tego także nie wiemy.

– Czy zdarzały się historie, że dzieła sztuki były zabierane przez Rosjan i odnajdywały się po latach w radzieckich lub rosyjskich muzeach? A może w Niemczech lub w Stanach Zjednoczonych?

Anna Kaszubowska: – Rosja nie chce współpracować. Polska wysyła zapytania do Rosji, ale nie ma odpowiedzi. Czasem zaginione dzieła sztuki odnajdywane są w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, a czasami… też w Polsce.

Anna Pruss-Świątek: – Jeśli chodzi o rosyjskie domy aukcyjne handlujące dziełami sztuki, w większości przypadków nie wskazują twórcy, zaś podają zapis „NN” czyli „nieznany”. Trudno wówczas ustalić, czy obraz może być stratą wojenną widniejącą w bazie MKiDN. W ramach badania strat wojennych zajmuję się archeologią, zbiorami historycznymi oraz bronią. Część zbiorów pochodzi z kolekcji Towarzystwa Historycznego, po którym przejmowaliśmy zbiory, kiedy powstawało muzeum. Okazało się, że egzemplarze broni, które zostały wywiezione do Dębowa, zostały w miarę dokładnie spisane. Na liście wywozowej pojawiła się podwójna numeracja – numer inwentarza Towarzystwa Historycznego i numer z księgi założonej po roku 1923. Okazało się, że niektóre obiekty nie opuściły muzeum. Jest też udokumentowana sytuacja z 1945 roku, kiedy w prywatnym mieszkaniu przyszłego Dyrektora Muzeum Kazimierza Boruckiego, pojawia się osoba, która przywiozła dwa miecze. Ze spisanej wówczas notatki służbowej wynika, że broń została odnaleziona przy dworze. Inny dokument dotyczy dworu w Trzcińcu, gdzie – jak wynika z notatek – w nocy do dworu podjeżdżały samochody. Coś na nie ładowano i wyjeżdżały w nieznanym kierunku. Miało się to dziać już po wojnie. Stąd podczas naszych badań zaczęłyśmy podejrzewać, że nie wszystko mogło zostać zniszczone.

Gabriela Frischke: – O tym, że nie wszystko w Dębowie spłonęło, świadczy historia zbioru afrykańskiego, który był częścią zbiorów Towarzystwa Historycznego, a w okresie międzywojennym był przez Muzeum Miejskie rozbudowywany. Eksponaty zostały wywiezione do dworu w Dębowie i uznane za spalone. Podczas kwerendy w archiwum okazało się, że ten zbiór wrócił do muzeum. Tę ciekawą historię opisałam w rozdziale „Zbiory afrykańskie”.

– Jakim cudem, skoro spłonął?

Gabriela Frischke – Oto jest pytanie! W 1950 roku został przekazany do Muzeum Kultur Ludowych w Warszawie (obecne Państwowe Muzeum Etnograficzne).

– Mają do dziś nasze zbiory?!

Gabriela Frischke – Tak. Odnalazły się protokoły z tego przekazu, jednak nie do końca pokrywają się z posiadanym przez nasze muzeum inwentarzem. Ze względu na ubogi materiał źródłowy nie jesteśmy w stanie odtworzyć pierwotnego wyglądu tej kolekcji. Nie ma potrzeby ubiegania się o zwrot tych eksponatów, ponieważ obiekty trafiły tam legalnie. Państwowe Muzeum Etnograficzne poniosło bardzo duże straty wojenne i szukano rozwiązania, aby jakoś je zrekompensować. Na Ogólnopolskiej Konferencji Etnograficznej w 1947 r. zaproponowano centralizację obiektów etnograficznych, w tym pozaeuropejskich, w Muzeum Kultur Ludowych w Warszawie. W 1949 r. Naczelna Dyrekcja Muzeów wydała decyzję o skomasowaniu zbiorów pozaeuropejskich – wszystkie muzea miały oddać swoje obiekty, żeby oni mogli odbudować jakoś swoją placówkę.

– Udało się policzyć, ile obrazów, grafik, rzeźb objęły straty wojenne?

Anna Kaszubowska: – Badania wciąż trwają i trwać będą przez najbliższe lata. W naszej publikacji zamieściłyśmy 464 noty katalogowe utraconych w czasie wojny obiektów, z czego 196 not dot. malarstwa polskiego i rysunku (nie wliczając prac Leona Wyczółkowskiego). Nie jest to liczba ostateczna. Do opracowania pozostaje jeszcze grafika oraz malarstwo obce.

Monika Leśniak-Skocka: – Jeśli chodzi o kolekcję Leona Wyczółkowskiego, to straty wojenne oszacowałam na 164 prace malarskie i graficzne oraz 20 depozytów. Ja również nie mam pewności, że to jest katalog zamknięty. Nie dysponuję  przedwojennym katalogiem zbiorów Leona Wyczółkowskiego, co utrudnia szacowanie strat. Dlatego – w oparciu o zachowane dokumenty starałam się to zrobić jak najlepiej. Jednak może się okazać, że w zbiorach znajdowały się prace Wyczółkowskiego, które nie zostały odnotowane w dokumentach, a mają przedwojenne oznaczenia naszego muzeum. Może za jakiś czas pojawią się one np. na rynku antykwarycznym.

– Czekałem na historię z pogranicza przygody o odnalezionych obrazach…

Monika Leśniak-Skocka: – Jeśli chodzi o prace Leona Wyczółkowskiego, to udało się nam odzyskać prace pochodzące z depozytu Franciszki Wyczółkowskiej. Franciszka, wdowa po Leonie, w 1939 roku przeczuwając, że nadchodzi wojna, zdeponowała w muzeum prace Wyczółkowskiego, które znajdowały się w Gościeradzu i w mieszkaniu przy placu Weyssenhoffa. Zachował się dokument o tym depozycie. Franciszka liczyła na to, że w muzeum będą bezpieczne. Po wojnie zostały uznane za spalone, choć życie pokazało, że to nieprawda.

– Tymczasem pojawia się wątek jak z powieści kryminalnej…

Anna Pruss-Świątek: – W 2019 roku ekipa remontowa wynajęta przez rodzinę p. Aurelii Boruckiej-Nowickiej, byłej dyrektor muzeum rozpoczęła remont w jej mieszkaniu. Fachowcy zainteresowali się obrazami – w większości Leona Wyczółkowskiego, ale także innych artystów wiszącymi na ścianach. Wykonali kopie, przede wszystkim prac wykonanych na papierze i podmienili je. Oryginały ukradli. Kiedy z jedną z grafik udali się do rzeczoznawcy, on stwierdził, że jest to prawdopodobnie strata wojenna muzeum. Całość sprawy trwającej od 2019 do 2021 roku opisałam w omawianej przez nas publikacji w rozdziale „Straty wojenne  – dzieła odzyskane”.

– Strata wojenna która nieoczekiwanie pojawiła się w prywatnym mieszkaniu byłej dyrektor muzeum, Aurelii Boruckiej-Nowickiej!

Anna Pruss-Świątek: – Proszę sobie wyobrazić nasze emocjonalne wątpliwości. Nie przypuszczałyśmy, że w zaginięcie obrazów mogli być zamieszani muzealnicy! To dla nas trudna i bolesna sytuacja. Od funkcjonariusza z Komendy Wojewódzkiej Policji otrzymałam informację, że prawdopodobnie znają miejsce pobytu jednej prac uznanych za stratę wojenną naszego Muzeum. Po przeprowadzonych rozmowach uznałyśmy, że jeśli oryginał zostanie pozytywnie zweryfikowany, to być może będzie to nasz rzekomo zaginiony bezpowrotnie obraz.

– W jaki sposób obrazy, które podczas wojny trafiły do jednego z dworów i miały tam spłonąć odnalazły się w mieszkaniu osoby, która przez lata była dyrektorem muzeum, a wcześniej tę funkcję pełnił jej ojciec?

Anna Pruss-Świątek: – Na początku tego nie wiedzieliśmy. Funkcjonariusze nie poinformowali nas, skąd pochodzi praca. Po miesiącu policja zawiadomiła nas, że następnego dnia przywiozą do nas pierwszy transport z obiektami do weryfikacji. Gdy transport dotarł do naszego muzeum okazało się, że do weryfikacji jest blisko 500 obiektów. Używam słowa obiekty, bowiem były to obrazy, grafiki, książki, rzeźby, dokumenty, fotografie, rzemiosło artystyczne. Po wstępnej weryfikacji wiedzieliśmy, że trafiliśmy na straty wojenne, ale też i obiekty przywłaszczone, posiadające np. stemple własnościowe, które nigdy nie powinny opuścić naszego Muzeum. Straty wojenne a obiekty przywłaszczone to dwa różne pojęcia i należy o tym pamiętać. Po wstępnej weryfikacji obiekty skierowano do właściwych biegłych, którzy wydali stosowne opinie. W toku postępowania odzyskaliśmy 20 obiektów uznanych przez ministerstwo za straty wojenne i widniejące w bazie strat wojennych MKiDN. Podkreślam szczególnie liczbę 20 strat wojennych, bowiem w roku 2019 pojawiały się błędne informacje podające znacznie wyższe liczby. Odzyskaliśmy – obraz Józefa Pieniążka, grafikę Stanisława Ostoi-Chrostowskiego i 18 prac autorstwa Leona Wyczółkowskiego, z czego trzy nadal pozostają w roszczeniu, czyli właściciele złożyli zażalenie do ministerstwa i trwa ustalanie prawa własności. Na dziś mamy 15 obrazów i grafik Wyczółkowskiego oraz dwie prace innych artystów tj. Pieniążka i Ostoi-Chrostowskiego. To są straty wojenne i w tym miejscu, ponownie odsyłam do treści publikacji.  

– Co jeszcze odzyskaliście?

Anna Pruss-Świątek: – Ponad dwieście zdjęć, archiwaliów, teczek osobowych artystów, katalogów, książek jeszcze ze stemplami niemieckiego muzeum, które zostały zabezpieczone w mieszkaniu Aurelii Boruckiej-Nowickiej i rodziny państwa Boruckich.

– Nieżyjąca już Aurelia Borucka-Nowicka była córką pierwszego powojennego dyrektora muzeum w Bydgoszczy.

Anna Pruss-Świątek: – Kazimierz Borucki związany był z muzeum od 1923 roku. Do 1945 roku jako kustosz. W 1946 został dyrektorem muzeum i pełnił tę funkcję do 1965 roku. Natomiast Aurelia Borucka-Nowicka, jego córka, została zatrudniona w muzeum w 1948 roku, a w latach 1991-1995 była dyrektorem muzeum. Przez długie lata obie osoby były związane z muzeum i miały możliwość dokonywania różnych rzeczy na dokumentach. Mówię: różnych, bo dokumenty były usuwane, fałszowane, wędrowały poza muzeum i oznaczane w sposób wiadomy tylko dla państwa Boruckich. W jednej z teczek artystów (takie teczki zakładano i dalej są zakładane przez nasze  muzeum i przechowywane w muzealnej bibliotece), Franciszka i Teodora Gajewskich (malarza i rzeźbiarza) znajdował się zapis mówiący o przekazaniu na rzecz muzeum praw autorskich do prac przekazanych przez Gajewskich w darowiźnie. A teczkę odnaleziono w prywatnym mieszkaniu…

– W jaki sposób to wszystko trafiło do mieszkania Kazimierza Boruckiego. Przecież miało spłonąć?

Gabriela Frischke: – A może zostało wcześniej wywiezione? Przecież pod dwór w Trzcińcu podjeżdżały nocą samochody i odjeżdżały w nieznanym kierunku. Muzeum nie autoryzowało tych kursów. Mogło to nastąpić już podczas zwożenia ocalałych zbiorów do muzeum. Po prostu transport nie dotarł do Bydgoszczy lub dotarł, ale nie pod adres muzeum.

Anna Pruss-Świątek: – Mamy dowód, że niektóre obiekty trafiały do mieszkania państwa Boruckich już znacznie wcześniej, o czym świadczy chociażby sygnet legionisty rzymskiego. Była przy nim karteczka napisana przez Kazimierza Boruckiego, że miał sygnet od 1923 roku, a ten obiekt był zarejestrowany w księdze muzealnej i jest własnością muzeum! Sygnet legionisty wrócił do muzeum dopiero w 2020 r. Kazimierz Borucki napisał, że zabrał go w celu naprawienia, ale mu się nie udało. Jak mu się nie udało, to sygnet powinien wrócić do muzeum, tymczasem przez lata trzymał go w domu, a po jego śmierci nadal tam był. O wyżej przytoczonych faktach, również wspominam w treści rozdziału dotyczącego postępowania. Dopiero p. Zofia Rola-Borucka przekazała sygnet policji, która przywiozła nam go do weryfikacji. Kolejnym dowodem, chociaż jest to obraz, który nie wrócił do nas, a do Włocławka jest przyjęty przez Kazimierza Boruckiego do konserwacji tuż przed wybuchem II wojny światowej obraz olejny „Chrystus Ukrzyżowany”. Po zakończeniu działań wojennych pozostał u państwa Boruckich pomimo, że nie stanowił ich własności i tu również należy skierować podziękowanie w stronę p. Zofii Roli-Boruckiej, która przyczyniła się do jego powrotu do prawowitego właściciela.

– Strasznie wstydliwa historia…

Gabriela Frischke: – Można powiedzieć, że jest to rysa na wizerunku muzeum, które jest uznawane za instytucję godną zaufania…

-…ale co z wizerunkiem Kazimierza Boruckiego i jego córki Aurelii?! Zasłużeni dla miasta, nagradzani…

Anna Pruss-Świątek: – Całość postępowania oparto na materiale źródłowym, to żmudna, a czasem trudna praca. Po tak długim czasie od zakończenia postępowania, czyli od grudnia 2021, chciałabym aby ta sprawa była rozpatrywana w pozytywnym aspekcie. Chciałabym, żeby nasze muzeum było postrzegane jako instytucja, która miała odwagę powiedzieć prawdę i pokazała, że w placówkach takich jak nasza nie zawsze wszystko jest idealne. Nie ma w Polsce idealnego muzeum, zaś współcześni nie mogą ponosić winy za jednostki. To, co się u nas wydarzyło, było wynikiem tamtych czasów: biedy i „radzenia” sobie w takich sytuacjach. Nikt nie przypuszczał, że szeroki dostęp do źródeł jaki mamy obecnie – archiwa, biblioteki w tym archiwa cyfrowe itd., spowoduje, że znajdą się pracownicy, którzy powiążą te wszystkie materiały i doprowadzą do tego, że sprzeniewierzenia na zbiorach ujrzą światło dzienne. Chciałabym, żeby ta sprawa była rozpatrywana w kwestii odwagi naszej instytucji. Mieliśmy ją, żeby powiedzieć: jest nam przykro, że dwoje pracowników związanych z naszą historią zachowało się w taki sposób i tak postąpiło ale nie możemy ponosić odpowiedzialności za ich działania. Cieszymy się, że te zbiory nawet w takich okolicznościach do nas powracają i mamy nadzieję, że jeszcze coś na rynku antykwarycznym się znajdzie.

Gabriela Frischke: Nie oceniajmy jednoznacznie tych postaci. Aurelia Borucka-Nowicka znacznie przyczyniła się do rozbudowy zbiorów. Miała świetne kontakty z artystami. Za jej czasów odbywało się dużo wystaw, a nabytki są naprawdę imponujące.

Anna Pruss-Świątek: – Tak samo jest w sytuacji Kazimierza Boruckiego. Jest wiele działań, które wykonał by ratować dziedzictwo kultury m.in. dzwony z fary czy obraz Madonny z Różą. Kazimierz Borucki również wyjeżdżał do Górki Klasztornej by pomagać przy ukrywaniu tamtejszych zabytków. Nie będę nikogo oceniać. Ta sprawa wymagała od nas, muzealników, ogromnej odwagi, niech będzie przykładem dla innych muzeów, które jeszcze nie podjęły tematu strat, że nadszedł czas by mówić odważnie o przeszłości, nawet jeśli nie jest ona idealna, to dążenie do prawdy historycznej.

– Czyli każda placówka ma swojego „trupa w szafie”?

Anna Pruss-Świątek: – To jest związane z powojennym losem, który spotkał nasz kraj. Jestem przekonana, że te nieprawidłowości będą wyciągane na światło dzienne, a nasza publikacja i wykonana przez nas praca badawcza jest tego przykładem.

Monika Leśniak-Skocka: – Muzeum Okręgowe im Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy od lat prowadzi badania nad dziedzictwem utraconym. Naszym celem jest prezentacja wyników dotychczasowych badań, co udało się zmaterializować poprzez publikację „Straty wojenne Muzeum Miejskiego w Bydgoszczy”.

Anna Kaszubowska: – Wierzymy, że dzięki temu rozbudzimy świadomość społeczeństwa – nie tylko lokalnego – nt. bydgoskiego dziedzictwa utraconego. A tym samym zwiększymy możliwość na kolejne powroty zabytków zaginionych w czasie II wojny światowej.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter