Teresa Giergielewicz z siostrą Marią Osowską i szwagrem, Jerzym Osowskim / Fot. B.Witkowski/UMB
Jesteśmy razem od 53 lat. Najpiękniejsze wspomnienia? Każdy dzień z Terenią jest takim wspomnieniem.
Teresa Giergielewicz jest najprawdopodobniej najstarszą osobą w Polsce z zespołem Downa. 19 lutego obchodzi 70. urodziny. Od ponad pół wieku opiekuje się nią siostra, Maria Osowska i jej mąż, Jerzy – Terenia będzie miała prawdziwą, urodzinową imprezę. Już zarezerwowaliśmy salę w restauracji – mówi Maria Osowska.
Chrzciny – pierwszy dzień
Maria i Jerzy Osowscy są małżeństwem od 56 lat. Trzy lata po ślubie urodziła się ich pierwsza córka. – Pracowałam do urodzin Beatki w Domu Mody. Na jej chrzciny przyjechał mój ojciec z Terenią. Mama już nie żyła. Ojciec jednak nie potrafił sobie poradzić z opieką nad 17-latką z zespołem Downa. Terenia prawie nie mówiła, poza „mama” i „tata”. Postanowiliśmy, że zabierzemy siostrę do siebie – opowiada Maria Osowska.
Był rok 1970. Osowscy mieszkali w kawalerce na Osiedlu Leśnym. Tylko 21 metrów kwadratowych: kuchnia i pokój z wnęką. Jerzy Osowski miał wtedy 27 lat, jego żona była trzy lata młodsza.
Od dnia chrzcin córki minęły 53 lata – ciągle są razem z siostrą. – Miesiąc za miesiącem, tydzień za tygodniem, dzień po dniu i godzina po godzinie. Najpiękniejsze wspomnienia z tego czasu? Każdy dzień z Terenią jest takim wspomnieniem. Jest naszym sercem i naszym kochaniem. Nasze córki tak samo traktują Terenię. Ciocia jest dla nich wszystkim – mówi Maria Osowska.
Miłość i czułość, troskliwa opieka sprawiły, że Teresa Giergielewicz stała się sprawną osobą. – Opiekowała się naszymi dziećmi. Jeździła z wózeczkiem. Nauczyła się czytać. Lubiła elementarz. Znała go cały, od deski do deski. Jeszcze niedawno układała puzzle. Był taki czas, że wyjechała na trzy lata do Niemiec, do naszej młodszej córki – opowiada siostra jubilatki.
Recepta na długowieczność? Zawsze być razem
Światowy Dzień Zespołu Downa obchodzony jest 21 marca. Data nie jest przypadkowa – w końcu zespół Downa jest wywołany nadmiarowym chromosomem 21. ich pary. Tego dnia, to już coraz bardziej powszechne zjawisko, dla wyrażenia swego poparcia i zainteresowania losem osób dotkniętych zespołem Downa, nosimy skarpetki z dwóch, różnych par i kolorowe ubrania. – Takie gesty mają znaczenie, jednak celem nadrzędnym dnia jest szerzenie rzetelnych informacji i walczenie z mitami, jakie krążą na temat choroby. Przezwyciężanie stereotypów jest najskuteczniejszą formą niwelowania barier społecznych – mówią specjaliści.
Z podobnymi barierami musieli się przez lata potykać państwo Osowscy i Teresa Giergielewicz. Znajdowali się nawet medycy, którzy nie mieli poczucia empatii. – Do tej pory nie mogę przeżyć, że mogłam być z nią w szpitalu, kiedy trafiła tam po wypadku. To wywołało u Tereni wielką traumę i lęki. Jestem zawsze grzeczna, ale kiedy trzeba walczyć o coś dla siostry, nie odpuszczam – podkreśla Maria Osowska.
Bywało też, że tracili znajomych, kiedy ci dopytywali się, czy zaproszeni na spotkanie zabiorą z sobą siostrę z zespołem Downa. – A Terenia z nami zawsze wszędzie była. Jak jeszcze z żoną chodziliśmy na zabawy do „Zodiaku” na Marcinkowskiego czy do „Michała” na Błoniu, zabieraliśmy ją z sobą – opowiada Jerzy Osowski.
– „Mój Juruś”, Terenia zawsze tak mówi do męża – uśmiecha się Maria Osowska.
Oboje ze łzami w oczach wspominają sądową rozprawę z 1989 roku. Wtedy, po śmierci ojca, Maria Osowska wystąpiła o przyznanie prawnej opieki nad siostrą. – Podczas rozprawy sędzia zapytał Terenię, kim są dla niej Beatka i Ilonka, nasze dzieci. A ona powiedziała: Beatka i Ilonka to moje dzieci. Łzy stanęły w oczach nam wszystkim. Sędzia powiedział potem tylko: Aby moja siostra miała tak dobrze, jak pani Teresa – wspomina.
Jerzy Osowski: – Pyta pan, czy nie odczuwaliśmy w ciągu tych 53 lat, że Terenia to jakiś balast czy ciężar dla nas. Od razu powiem, że ta opieka to nie żaden ciężar. Gdyby było inaczej, chcielibyśmy być czasem bez niej, a my nigdy się nie rozstawaliśmy. Wszędzie była z nami. Niektórzy znajomi się dziwili, widząc nas zawsze razem. Mówili: Terenia znowu z wami. A przecież to normalne. Być razem – mówi Jerzy Osowski szwagier jubilatki – Razem jeździliśmy do sanatorium. Byliśmy w Sopocie, Kołobrzegu, Jarosławiu – dodaje.
– Razem też pracowaliśmy. To my wyrobiliśmy jej rentę – wspominają Osowscy. Aby to zrobić, trzeba było ich podopieczną choć na trochę zatrudnić. Praca musiała być wykonywana w domu. – Stanęło na chałupnictwie. Terenia została pracowniczką w Spółdzielni Inwalidów Współpraca. Miała szyć rękawice na pięć palców ale wiadomo, że tego nie potrafiła. Wszyscy wiedzieli, że nie da rady. Ja więc je szyłam, gdy dzieci posnęły. Mąż szył, kiedy wracał z pracy. Terenia też pomagała. Siadała koło nas i wywracała rękawice na prawą stronę – opowiada Maria Osowska.
I wtedy zdarzył się dramat
– Pamiętam ten dzień. To był 8 czerwca, w ubiegłym roku. Wtedy zdarzyła się ta tragedia. Uświadomiliśmy sobie, że stał się dramat. Wyrósł mur, za którym teraz Terenia się znalazła. Siedzieliśmy przy stole i nagle zauważyliśmy, że szuka rękami na obrusie jedzenia, że go nie widzi – mówi szwagier jubilatki.
Strata wzroku okazała się wielkim dramatem. Kontakt jest coraz bardziej utrudniony. – My wiemy, że Terenia nas czuje i reaguje. Kiedy Jurek się zbliża, powtarza „Mój Juruś”, ale nieraz są takie momenty niepewności… Czy mamy z nią kontakt, czy docieramy do niej? Znamy jednak Terenię ją tak dobrze, że mimo wszystko sobie radzimy. Wiemy mniej więcej jak działa jej fizjologia. Jak godzinowo się ustawić i przygotować – opowiada Maria Osowska.
Jej mąż, który zawsze wspomagał rehabilitację, przebył poważną operację. Nie jest już w stanie dźwignąć i podnieść szwagierki. Na szczęście Osowscy załatwili schodołaz i dzięki temu ich podopieczna może pokonać kilka schodów z parteru domu na Jachcicach i wyjść na spacer.
– Czasem mamy nadzieję, że Terenia coś dostrzega. Gdy się zbliżamy, wodzi za nami głową. Może zauważa cienie albo kształty, ale podczas badania u okulisty tego nie jest w stanie tego wyartykułować. Utrata wzroku to także lęk. Kiedy idziemy razem do łazienki i zahaczy stopą nawet o listwę na podłodze, dalej nie pójdzie. A już wejście do brodzika jest niemożliwe. Myślimy, żeby urządzić dla niej na nowo łazienkę, taką z odpływem w podłodze, ale to wymagałoby dużo pracy – mówi szwagier.
Tort jest zawsze
W pokoju pani Teresy wisi wielkie tableau z mnóstwem zdjęć. Na nich widać, jak bardzo aktywną osobą była jeszcze do niedawna. Uczestniczyła w różnych zajęciach i spotkaniach. Są fotografie ze wspólnych wyjazdów nad morze, zdjęcie przy tężniach w Inowrocławiu. Widać szczęśliwą i uśmiechniętą „ciocię Terenię” z bliskimi, przy ulubionej kawie z pianką. Są też portrety z kolejnymi urodzinowymi tortami.
– Wszyscy czekamy na 70. urodziny. Córki postanowiły, że to się należy ich cioci Tereni. Będzie 20 osób i oczywiście obowiązkowo tort – mówi Maria Osowska.
Chcesz poznać niezwykłych bydgoszczan – zapisz się na nasz newsletter!