Fotografie żołnierzy poległych w obronie Azowstalu Fot.R.Sawicki/UMB
Nasi synowie zginęli w mariupolskim Azowstalu – opowiadają kobiety ze Lwowa.
Pięć kobiet ze Lwowa. Dwie na wojnie straciły synów. Jedna męża. Syn kolejnej jako jedyny wrócił z ruskiej niewoli. W potwornym stanie. Następna, w pierwszy poranek wojny, zastanawiała się, czy budzić dzieci do żłobka. Wojna? Jaka wojna? Przecież dzień powinien toczyć się normalnie.
Kobiety ze Lwowa przyjechały do Bydgoszczy w pierwszą rocznicę rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
W Mariupolu trzy tysiące Ukraińców okopało się w ruinach huty Azowstal. Otaczało ich kilkanaście tysięcy Rosjan.
– Nasi chłopcy wiązali walką siły rosyjskie, by na innych odcinkach frontu ruscy nie mogli atakować. Wytrwali trzy miesiące.
W telefonach zostały zdjęcia starszych i młodszych mężczyzn w ukraińskich mundurach polowych. Stoją uśmiechnięci, niektórzy z poważnymi minami. Dziennikarka Oksana Dudar pokazuje zdjęcie męża Wiktora. Łesya Łuczenko syna Jurija. Iryna Novosiadlo zastanawia się, na którym zdjęciu lepiej wygląda syn Jura. Zginęli. Jura i Jurij walczyli w tunelach huty Azowstal w Mariupolu. Heroiczni obrońcy do końca odpierający ataki Rosjan.
– Dla matek ważne jest każde zdjęcie poległego syna, dla żony – męża, który zginął na wojnie – patrzy w oczy prof. Iryna Kiyanka ze Lwowa.
Bogdan, syn Ludmiły Kril, był ranny, ale przeżył. W rosyjskiej niewoli był bity, torturowany. Schudł trzydzieści kilogramów. W takim stanie, po wymianie jeńców, wrócił do domu. Ludmiła pokazuje zdjęcie sprzed wojny. Czterech przyjaciół, w tym jej syn, trzymających się za ramiona. Roześmiani, szczęśliwi. Wszyscy wstąpili do wojska, do pułku Azow, i pojechali na wojnę. O trzech kolegach Bogdana nie ma żadnych wieści. Prawdopodobnie przeżyli i nadal trzymani są w niewoli.
Mąż nie wrócił z wojny
Oksana Dudar była lwowską dziennikarką: – Wieczorem 23 lutego, przed rokiem, siedzieliśmy w domu w córką. W internecie, telewizji, pojawiało się coraz więcej informacji o wojnie. Wszyscy czuli, że nieszczęście wisi w powietrzu. Reuters podał, że rosyjska inwazja zacznie się następnego dnia. „Proszę się przygotować, bo będzie inwazja”.
Tylko jak przygotować się do wojny?
Oksana: – Obudziłam się przed piątą rano. Wszystkie kanały ukraińskiej telewizji nadawały, że trwa wojna. Na Kijów, Czernichów i Charków spadają rakiety, a rosyjskie samoloty bombardują przygraniczne miasta.
W 2014, po rosyjskiej aneksji Krymu, Ługańska i Doniecka Wiktor, mąż Oksany, dobrowolnie wstąpił do ukraińskiego wojska. – W lipcu, po czterech miesiącach aneksji, dostał wezwanie na ćwiczenia, a później trafił na front pod Ługańsk. Od września w okolicach Ługańska trwały zacięte walki. Wiktor po roku wrócił do domu. Pozostawał w rezerwie, w przypadku wojny miał zabrać spakowany plecak, buty i stawić się w jednostce.
Oksana każdego dnia rozmawiała z mężem przez telefon. Nie mógł powiedzieć, gdzie stacjonuje, normalna rzecz w czasie wojny. Zapewniał, jak każdy żołnierz, że u niego wszystko dobrze. Jest zdrowy, żywy.
– Wystarczą dwa słowa, żeby żona wiedziała, że mąż żyje – wtrąca Iryna Kiyanka, która kierowała lwowską delegacją.
Rok temu, kiedy zaczęła się inwazja, ludzie rzucili się robić zapasy. Mąka, kasze, makarony znikały ze sklepowych półek. Bankomaty były nieczynne. Kolejki po żywność w puszkach, po butelkowaną wodę.
W dniu wybuchu wojny Wiktor z kolegą stawił się w jednostce. Po drodze zauważył, że nie zabrał swojego zegarka oraz szczęśliwej koszulki, w której walczył w latach 2014 – 15 . Koszulkę podarowała mu Oksana w dniu urodzin, jeszcze przed wyjazdem na front. Sprana, postrzępiona, pełniła rolę talizmanu chroniącego przed kulami. Zapomniał też o szczęśliwym medalionie podarowanym wcześniej przez Oksanę. – Podarowałam mu go w 2014 roku i prosiłam, żeby oddał mi po powrocie z wojny – dodaje Oksana. Drobne gesty. Magiczne rytuały, jak bez nich jechać na wojnę?
Żona wróciła do domu. Odszukała medalion, szczęśliwą koszulkę oraz zegarek. Oddała wszystko mężowi. Znowu codzienne telefony, wiadomości w mediach społecznościowych. Urodziny Oksany wypadają 27 lutego. Wiktor pytał z frontu, czy poczta dostarczyła już zamówiony prezent.
Ostatnia wiadomość od Wiktora przyszła 2 marca. Później kontakt się urwał.
– Myślałam, że ma kłopoty z siecią, może z elektrycznością. Padł mu telefon? Nie ma jak zadzwonić? Cztery dni milczenia i niepewności.
W niedzielę 6 marca Oksana odsypiała nocny dyżur. Zadzwonił prezydent miasta. Oksana pomyślała: czego chce ode mnie w niedzielę prezydent miasta? Przez okno zobaczyła, że prezydent w towarzystwie księdza i innych ludzi stoi przed domem.
– Od razu zrozumiałam, że coś się stało. Nie trzeba było nic mówić.
Ostatnie chwile męża i jego śmierć składała jak puzzle. Jedni mówili, że oddział, w którym był Wiktor, dostał się pod ostrzał Gradów. Inni, że to robota snajpera.
Ciało Wiktora sprowadzono do Lwowa. Został pochowany na cmentarzu łyczakowskim. Miał 44 lata.
W kwietniu Oksana z wolontariuszami wyruszyła w konwoju w okolice Odessy. Trasa wiosła przez Wozniesieńsk, gdzie zginął Wiktor. – Ruiny po rakietach i bombach – wspomina. – Wysadzone mosty. Spalona ziemia, apokaliptyczny krajobraz. Ostrzeżenia o minach na drogach.
Oksana z dziennikarską dociekliwością starała się poznać okoliczności śmierci Wiktora. Do Lwowa dotarł kolega z oddziału. Opowiedział, że Wiktor był pomocnikiem operatora granatnika. Po dwóch wystrzałach powinni zmienić miejsce, żeby nie wypatrzył ich snajper. Oddali cztery strzały. Gdy zmieniali pozycję, dosięgła go kula snajpera.
Oksana: – Staram się nie używać tabletek. Po śmierci męża byłam w depresji. Kończę pisać książkę o Wiktorze. Udzielam się w wolontariacie.
Najmłodsza w lwowskiej delegacji Solomiia Kushnirenko studiuje stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie im. Iwana Franki we Lwowie. Kiedy wybuchła wojna – nie spała cztery doby. Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Zastanawiałam się, co mogę zrobić – wspomina.
– Jest moją studentką, pomaga jako wolontariusz, prowadzi nasze media społecznościowe – mówi prof. Iryna Kiyanka.
Prof. Kiyanka wykłada w katedrze stosunków międzynarodowych we Lwowie. Angażuje się w pracę organizacji pozarządowej. Wspierają potrzebujących.
– Promujemy także Unię Europejską, w której, mam nadzieję, będzie, a może jest Ukraina. Od 2014 roku pracujemy również z ukraińskimi żołnierzami. Robiliśmy spotkania z żołnierzami leczącymi traumy w szpitalu na Kulparkowie.
Budzić dzieci do żłobka?
– Nie spodziewałam się wojny, myślałam, że to fejki z internetu – wspomina Iryna Kiyanka. – Koledzy wojskowi uspokajali mnie, że wojna to może tylko toczyć się w Donbasie, przecież nie we Lwowie. W środę wieczorem dzieci niedomagały. Kiedy się obudziłam, zdenerwowany mąż powiedział, że ruszyła inwazja. Jest wojna. „Co ty mówisz”, pytałam, „wysyłamy dzieci do żłobka?” Mąż popatrzył na mnie: „Irka, jaki żłobek?! Nie rozumiesz, że jest wojna?!” A ja znowu, czy budzić dzieci do żłobka… Zrozumiałam, że nic już nie będzie proste. We Lwowie ustawiły się kolejki przed sklepami. Za chlebem, za wodą. Wcześniej robiliśmy zapasy, ale kiedy na początku wybuchła panika, to wszyscy chcieli mieć więcej i więcej wszystkiego: chleba, kaszy, konserw i wody. Zaczęły się alarmy, kierowali nas do schronów. Jakie schrony?! Przecież w 2014 roku nie było alarmów i schronów!?
Życie matek się skończyło
Lesya Luczenko straciła na wojnie syna Jurija. Data śmierci syna podzieliła życie na przed i po. – Jurii skończył instytut i wstąpił do pułku Azow – opowiada. Podkreślają, że do Azowa nie mógł wstąpić każdy. Chłopcy byli dobrze wykształceni, sprawni fizycznie, nastawieni patriotycznie. Mieli dobre plany na przyszłość. Chcieli zrobić coś dobrego dla kraju. Chcieli walczyć, a nie czekać na koniec wojny.
– To byli świetni studenci, którzy w przyszłości mogli zostać politykami, politologami czy analitykami – mówi prof. Kiyanka. – Kończyli studia, szli na wojnę.
Ludmiła Kril: – Nasi synowie walczyli w pułku Azow w Mariupolu. Mój był ranny. Dostał się do niewoli, był katowany, torturowany, a później wymieniony na jeńców rosyjskich. Wrócił z traumą. Synowie koleżanek – zginęli. W niewoli przebywa jeszcze wielu naszych chłopców.
Kiedy żołnierze z Azowa bronili się w tunelach Azowstalu, mieli sporadyczny kontakt z rodzinami. Żeby coś wysłać czy odebrać, trzeba było wychodzić z tuneli – bunkrów.
Co jedli? Kęs chleba, trochę kaszy, do podziału puszka konserw. I tak walczyli cały dzień, a nocami byli bombardowani. Przed Wielkanocą prosili matki: „przyślijcie zdjęcia tego, co przygotowałyście na paschę. Przyślijcie też zdjęcia kwiatów, bo tęsknimy za nimi pod ziemią”.
Lesya Luczenko pracowała w szpitalu jako pielęgniarka. Nieoczekiwanie w obiad przyjechał do pracy mąż. – Byłam zdumiona. „A co ty tu robisz?” Kiedy mąż w domu dowiedział się o śmierci syna, zaczął krzyczeć z bólu, zagryzł zęby na ręczniku, padł na podłogę. Wszyscy sąsiedzi wyszli z mieszkań. Wiedzieli, że nasz syn walczy na froncie. W czasie walki został ranny w głowę. Stracił wzrok. Odprowadzili go do tymczasowego szpitala w bunkrze Azowstalu. Nie było tam lekarza okulisty. Przewiązali mu oczy. Prowadzili do toalety. Raz koleżanka z oddziału zerwała mu na powierzchni kwiat i przyniosła do powąchania. W imieniu syna pisała do nas wiadomości, że wszystko w porządku, jest normalnie. Jura dodawał: „zawsze będzie Ukraina!” A ja czułam, że coś jest nie w porządku.
8 maja na Azowstal ruscy zrzucili ciężkie bomby do burzenia bunkrów. Przebijały stropy, wybuchały w środku. Spłonęło 65 osób.
– Nie ma kogo pochować – rozkłada ręce. – Syn zawsze powtarzał, że ma dwie matki: tę, która go urodziła, i Ukrainę.
– Chcemy, żeby wszyscy poznali historie naszych dzieci – mówią matki ze Lwowa. – Nasi synowie bronili każdego metra Mariupola. Bez jedzenia, bez wody, z kończącą się amunicją. Wystawa, którą przywieźliśmy do Bydgoszczy, poświęcona jest pamięci naszych chłopców, poległych bohaterów. Zależy nam, żeby ludzie zrozumieli, że w obronie Ukrainy giną nasze dzieci. Wielu przebywa w rosyjskiej niewoli. Nie wiem gdzie, nie wiemy, w jakich warunkach są przetrzymywani. Żyjemy z nadzieją, że do nas wrócą.
Zapisz się na newsletter Bydgoszcz Informuje!