Ja mam takie motto „Każdy się rodzi z jednym skrzydłem. Ale dopiero jak coś zrobi dla drugiego, to wyrasta mu drugie.” – mówi Renata Repińska, jednak z najbardziej aktywnych bydgoskich seniorek. Nieustannie działa w służbie swoim rówieśnikom. Pokazuje, że jesień życia może mienić się wszystkimi odcieniami tęczy.
Daria Bołka: Jest Pani seniorką, która swoją energią i zaangażowaniem przebija niejedną młodą osobę
Renata Repińska: Moja mama żyła 103 lata. Wiedziałam, czego potrzebują seniorzy. Mam naturalny dar i predyspozycje do bycia animatorem kultury. Obozy, kolonie, turnusy seniorów. Ja to co wymyśliłam, robiłam z uczestnikami turnusów. I to się sprawdzało. Potem zawsze mnie w to wkręcali. Byli inni pracownicy, ale „Renata robi to jakoś inaczej”. Jak powiem A to musi być z. U mnie nie ma że się nie da. Jeszcze w pracy zawodowej przygotowywałam się do tego, co będę robić na emeryturze. No bo co można robić?
Nie planowała Pani wypoczynku na działce?
– Nie, nigdy. Działeczki czy zwierzątka nie są w moim stylu. Ja muszę coś robić. Powiedziałam sobie, że muszę wszystkie materiały z pracy. Z tego narodziła się książka „Tradycja i obrzędowość w animacji czasu wolnego seniorów.” W niej są zawarte gotowe scenariusze zajęć i animacji. Tego nie ma w naszym kraju. Jeździłam z tą książką po całej Polsce. Doczekała się drugiego wydania, w sumie 2000 egzemplarzy.
Jest Pani brana za wzór jeśli chodzi o pracę z seniorami
– Ciągle mówi się o zdrowiu seniorów, życzy się im sto lat. Ale potrzebne jest im też jakieś zajęcie, formy rozrywki. Starsi ludzie tego od nas oczekują. Jest wiele klubów seniora lub spotkań organizowanych chociażby przy zakładach pracy it. I co oni tam robią? Usiądą, dostaną kawkę, ciasteczko, kawałek tortu, jakieś informacje urzędowe i się rozchodzą do domu.
Nie są w żaden sposób aktywizowani?
– Tak. W Bydgoszczy działa wiele małych i słabo dofinansowanych klubów seniora. Z powodu braku pieniędzy często brakuje tam instruktorów, którzy by fajnie zaplanowali czas. Ja do takich ludzi zawsze mówię – zróbcie coś sami. Zaplanujcie ciekawy spacer, wycieczkę do muzeum.
Problem nie tkwi w funduszach, tylko braku wiedzy i przygotowania do pracy z seniorami?
– Ja 15 lat działam na Uniwersytecie Trzeciego Wieku gdzie brakuje pieniędzy. To jest właśnie mój wolontariat. A bywały lata, gdzie w kalendarzu miesięcznym było 20 wydarzeń. Powtarzam – trzeba ludzi w tej dziedzinie instruować i szkolić. Potrzebni są nam praktycy. Teorii jest wiele w książkach. Do wszystkiego można dojść małymi kroczkami.
Każdy z nas małymi kroczkami może zmieniać świat?
– Kiedyś paca społeczna była obowiązkowa. Teraz wolontariat jest dobrowolny. Mówi się, że to dar serca, czasu i rąk. Moje pokolenie chętnie się udziela, bo jest tego nauczone. Jak widziałam latem smutne dzieci na podwórku to brałam moją kolorową płachtę i się z nimi bawiłam. Wystarczył mi ich uśmiech na twarzy. Nie trzeba należeć do koła wolontariatu. My fajne rzeczy robimy naturalnie, nie dla jakiegoś rozgłosu. Ja nie lubię wrzucania wszystkiego co się robi do internetu. Po co? Jak ja wykonam jakiś drobny gest, pomogę komuś to chyba nie jest taki wielki wolontariat.
Uczy Pani tego młodzież?
– Zawsze o tym z nimi rozmawiam. Mówię – ja to robię na uniwersytecie, wy możecie w szkole, wśród sąsiadów, w najbliższej okolicy. Pytali się mnie ostatnio, jaki jest mój największy sukces. Odpowiedziałam: Dla mnie sukcesem jest fakt, że przygotowałam do samodzielnej pracy z seniorami grupę zaangażowanych osób. One kiedyś działały razem ze mną, uczyły się ode mnie animacji czasu wolnego. Teraz sami organizują fajne zajęcia. Kiedy robimy coś dla innych powinniśmy dotrzeć jak wiele wraca do nas.
Trzeba to poczuć w sercu
– Korzyści które płyną z pomocy innym są niepoliczalne. Prawda jest taka, że młodzież często ma profity z przynależności do grup wolontariackich. Są dodatkowe punty do szkoły lub na studia. Tworzy się zapłata. Ale prawdziwym wolontariuszem pozostaje się całe życie. Przy jednym z projektów potrzebowałam wolontariuszy z uprawnieniami do udzielenia pierwszej pomocy. Pomyślałam: gdzie ja znajdę pomoc? Poszła z koleżanką do medyka. Napiekłyśmy placków, zrobiłyśmy spotkanie integracyjne. Było wiele uśmiechów. Skończyło się tak że my miałyśmy wolontariuszy, oni zaświadczenia o wolontariacie. Potem się pytali, kiedy znowu mogą pomóc. Bez żądania czegoś w zamian.
Nie boi się Pani prosić o pomoc?
– Trzeba umieć poprosić o pomoc. I trzeba powiedzieć, jakiej się pomocy oczekuje. Wtedy wolontariat jest taki wspólny. Ja mam takie motto „Każdy się rodzi z jednym skrzydłem. Ale dopiero jak coś zrobi dla drugiego, to wyrasta mu drugie.” Działanie dla samego siebie to jest korozja osobowości. Nikt z nas tego nie chce, prawda?
Zapisz się do naszego newslettera!