Małgorzata Wójcik: – Tańczymy po to, żeby nam było fajnie, żeby te endorfinki w nas zaszalały Fot. B.Witkowski/UMB
– My, Polacy, lubimy tańczyć, ale niestety bardzo się wstydzimy. Nie przejmuj się tym, że ktoś na ciebie będzie patrzył, tylko tańcz, jeśli sprawia ci to przyjemność – mówi Małgorzata Wójcik, współwłaścicielka bydgoskiej Szkoły Tańca Bohema
Roman Laudański:– Jak jest z tańcem w Bydgoszczy? Mieszkamy w roztańczonym mieście?
Małgorzata Wójcik: – Wydaje mi się, że tak zaczyna być. Na pewno jest tu dużo tańczącej młodzieży i dzieci. Liczba szkół tańca w Bydgoszczy jest porównywalna z Warszawą! W Bydgoszczy jest chyba ponad 40 szkół tańca! Tylko powoli tę sytuację zaczynają zabijać finanse. Szkoły tańca muszą się utrzymać, a wszystko drożeje. Każdy coraz częściej ogląda każdą złotówkę
– Coś się stało w biodro? Taniec szkodzi?
– Szkodzą tylko kontuzje. Dziś zupełnie inaczej pracuje się z dziećmi. Kiedyś obowiązywała ruska szkoła baletowa. Instruktor mówił do dziecka: – „Co, nie możesz? Ja ci pokażę, że możesz!” I na siłę, za nóżkę, za rączkę czy główkę wyginał dziecko.
– Doświadczyła pani tego?
– Tak, na mnie również to przerabiano. Obecną kontuzję zafundowałam sobie niestety sama przy machnięciu nogą do tyłu.
– Czym i po co jest taniec?
– W wymiarze fizycznym to okazja do fajnego zmęczenia. Dla niektórych taniec będzie sportem. Tylko ktoś bez specjalnego zmęczenia może biegać maratony, a tu, po próbie, będą go bolały wszystkie mięśnie. Taniec przez zmiany poziomów, tempa jest trudniejszy od mechanicznie wykonywanych ćwiczeń. Bardziej męczy. Jakimś sposobem wyrażania emocji jest muzyka, piosenka, tekst. Podobnie jest z ruchem ciała. W tańcu możemy pokazać, czy jesteśmy zadowoleni, wkurzeni lub smutni. Język ciała nie wymaga słownika, jest międzynarodowy. Ludziom na widowni można zwrócić uwagę na wiele rzeczy. Nie jest tak, że ten sam spektakl każdy odbierze tak samo. Każdy odbierze to przez swoich doświadczeń.
– Podczas próby podobno spala się 400 kalorii…
– Wszystko zależy od tańca, indywidualnego podejścia. Prawda jest taka, że im ktoś świadomie używa mięśni, tym bardziej się zmęczy.
– Czy w tańcu zmieniają się mody?
– Zwłaszcza w nowych stylach. Kiedyś szaleństwem był hip-hop, a później dancehall. Jamajka zdominowała parkiet. Teraz dużym wzięciem cieszy się pole dance, taniec na rurze. Akrobatyka powietrzna, szarfy, teraz takie rzeczy są modne.
– Taniec jest dalej atrakcyjny? Cieszy się popularnością?
– Modern jazz, jazz nadal cieszy się dużym zainteresowaniem. Taniec współczesny rozwija się, zmienia. Są chętni, a te style najbardziej służą temu – jak to mówią – żeby wyrażać siebie poprzez taniec. Nie podoba mi się to powiedzenie. Fakt faktem, że taniec pomaga wiele rzeczy z siebie wyrzucić, uwolnić. Taniec jest bardzo dobrym językiem, żeby opowiedzieć, co nas gryzie, cieszy czy bawi. Uwielbiałam robić groteski, a ona jest chyba najtrudniejsza, żeby ją fajnie zrobić, ale i nie przegiąć. Moje dziewczyny z Teatru Tańca GEST mają różny repertuar. Tańczyły „Kokoszki” do muzyki Grzegorza Ciechowskiego (Piejo, kury, piejo ni mają koguta). Ruch stylizowany na ludowy, ale zrobiony współcześnie. Świetna, bardzo taneczna groteska. Ostatnia choreografia, którą dziewczyny wygrywały konkursy była oparta na szaleństwie z komórkami. To był taniec o uzależnieniu od telefonów komórkowych. Kiedyś, głodna, zajrzałam do baru sieci szybkiej obsługi. Przy stoliku siedziały cztery osoby i każda patrzyła w swój telefon. W ogóle nie rozmawiali ze sobą. Każdy siedział w swojej komórce! Do czego to prowadzi? Rozsypują się przyjaźnie, ponieważ nie potrafią ze sobą rozmawiać czy być. Żyjemy w dziwnych czasach. Czasem ktoś w mediach społecznościowych obraża się, że ktoś wszedł w jego prywatne życie. Tylko po co je udostępniłeś publicznie? Jeżeli się uzewnętrzniasz, to nie dziw się, że później będą komentarze.
– A jak się mają tańce towarzyskie?
– Ludzie nadal chodzą na kursy tańca. Co prawda w tej chwili jest szaleństwo bachaty, ale duża grupa nadal chce przyjść na kurs tańca i spróbować tanga czy walca. Inni chcą potańczyć discofoxa, którym mogą zatańczyć prawie wszystko. Wybierają go najczęściej osoby, które mają problem z tańczeniem. Od tego fajnie zacząć.
– Kiedy zaczęła pani tańczyć?
– W przedszkolu były krakowiaczki, nawet pamiętam moją piękną spódniczkę w kwiatuszki, w której występowałam w Parku Julianowskim, bo ja łodzianką jestem. W podstawówce był zespół amatorski, a później ćwiczyłam w studiu baletowym przy Teatrze Wielkim. Wtedy nie było w Łodzi szkoły baletowej. Rano szkoła, a po południu ćwiczenia w teatrze. Studio baletowe rozpoczęłam od drugiej klasy, bo byłam już dobrze roztańczona. Prawdę mówiąc, to wcale nie było z miłości do tańca. Należałam także do kółka teatralnego. Mój tata zawsze krzyczał, że mi te „kółka, kwadraty i krzyżyki” polikwiduje, bo mam tego za dużo, a powinnam więcej się uczyć i pójść na politechnikę. Balet był dodatkiem do kółka teatralnego. Po liceum bardzo chciałam pójść do szkoły teatralnej. Podczas egzaminów wstępnych zadawało się m.in. śpiew i taniec. Całą podstawówkę śpiewałam w chórze, bo każdy, kto miał słuch i głos w nim śpiewał.. Kiedy nudziło mi się w studium baletowym, to jeszcze występowałam w Zespole Pieśni i Tańca. Stąd tatusia: słowa, że mi te „kółka, kwadraty i krzyżyki” polikwiduje.
– Za dużo wolnego czasu pani nie miała?
– Do domu wracałam na noc, jak do hotelu. Po powrocie kładłam się spać, prosiłam mamę, żeby obudziła mnie o północy. Prysznic, gorąca herbata i brałam się za lekcje, bo jak przyszłam do domu o 22, to nie byłam w stanie się uczyć. Później często siedziałam do 5 – 6 rano, żeby zdążyć przed budzikiem, bo jakby ojciec zobaczył, że w nocy uczę się zamiast spać, to…
– …to byłoby po „kółkach, krzyżykach i kwadratach”?
– Aż taniec zaskoczył u mnie na poważnie. Skończyło się na tym, że nie poszłam na egzaminy do szkoły teatralnej. Miałam już wtedy poważną kontuzję, bo partner mnie upuścił i na pół roku wylądowałam na desce. Kręgosłup i przy okazji – kolano. Później był problem z pointami baletowymi. Pointy to sztywne baletki, w których tańczy się na palcach. Typowa kariera baletowa wisiała na włosku. A później przestałam w ogóle tańczyć. Zaczęłam uczyć tańca. Skończyłam kurs instruktorski, studia pedagogiczne…
– Cała czas jesteśmy jeszcze w Łodzi?
– Nie, już w Bydgoszczy. Trafiłam tu w wieku 20 lat. Zakochałam się i nie wróciłam już do Łodzi. Poproszono mnie o zastępstwo, bo solistka „Czarnych Beretów” odeszła i potrzebowali zastępstwa.
– „Czarnych Beretów?!
– To był Zespół Estradowy Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Na rok wylądowałam w nim jako tancerka.
– Co się wtedy tańczyło?
– Tańce ludowe, estradowe a także rosyjskie, jak „Kazaczok”. W zależności od tego, co było potrzebne. Były koncerty w bydgoskim „Kinoteatrze”, ale oprócz tego jeździliśmy po jednostkach. Robiliśmy widowiska ku uciesze żołnierzy.
– Kobiet w wojsku wtedy jeszcze nie było.
– No, nie, wojsko budziło się, kiedy balet wychodził na scenę! Jak tylko śpiewali, to żołnierze drzemali na widowni, a kiedy wychodziliśmy do tańca, to chłopcy wstawali z miejsc!
– Mieli na kim oko zawiesić.
– Śpiewające dziewczyny też były fajne! Przy tańcu było ciekawiej, coś się działo na scenie. A piosenki można było posłuchać, nie trzeba było patrzeć. W wojsku byłam rok, chciałam jednak tańczyć w teatrze, ale z tego zrezygnowałam i zaczęłam uczyć w Pałacu Młodzieży.
– Obserwowałem kiedyś próbę tancerek z zespołu BRAX z Pałacu Młodzieży. Ciężka praca!
– Inaczej się nie da. Na sali musi być „dyscyplina”. Nie może być nieuwagi, braku skupienia, bo to niebezpieczne. Jeśli tancerz nie jest skupiony, może sobie lub partnerce zrobić krzywdę. Nie można biegać po scenie jak kury po podwórku, bez trzymania odległości, a później ktoś komuś coś przypadkiem zrobi.
Współpracowałam również z zespołem Chorągwi Bydgoskiej „Płomienie”. Pracując w Pałacu Młodzieży bardzo chciałam dostać się na kurs instruktorski. Po perturbacjach na kurs trafiłam, a jedne z zajęć prowadził Edward Witkowski, dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Kultury, który zaprosił mnie do pracy.
– Poproszę kilka słów o zespole „Płomienie”.
– Tańczyły dzieci od maluchów do 15-, 16-latek. Wtedy jeszcze ćwiczyliśmy w Domu Harcerza przy ul. Libelta. Później korzystaliśmy z wynajętych sal w „Bartoszu”. Zespół mocno się rozrósł. Pierwszą krakowską suitę z „Płomieniami” robiłam ja. Teraz „Płomienie” są zespołem pieśni i tańca, a wtedy robiliśmy np. widowiska „W osiemdziesiąt dni dookoła świata”, tańce charakterystyczne, które później ubierałam w widowiskową całość i dobierałam choreografię. W Wojewódzkim Ośrodku Kultury do 2018 roku prowadziłam Teatr Tańca „Gest”.
– Tu dochodzimy do koncertu, podczas którego na scenę wyszli tancerze, którzy mieli już około 50 lat.
– 22 maja 2018 roku było 33-lecie „Gestu”, na którym wystąpili wszystkie grupy tancerzy, także ci z 1985 roku. Każdy skład tańczył swój repertuar sprzed lat. Zaczęło się od spotkania w październiku 2017 roku, kiedy moi byli podopieczni zauważyli, że nie zrobiłam koncertu na 30-lecie, a koncerty jubileuszowe robiliśmy co pięć lat. Powiedziałam, że jeśli wystąpią tancerze z wszystkich składów w swoim repertuarze, to zrobimy 33-lecie! Odpowiedzieli: tak! Myślałam, że to żart. Był wrzesień, niewiele czasu, a oni chcieli od razu spotykać się na próbach! Pomyślałam: czemu nie? Koniec mojej pracy, koniec zespołu, bo nie miał kto go pociągnąć dalej…
– Czyli: zróbmy ten jubileusz!
– Dostałam zgodę, by zespół ćwiczył raz w tygodniu. Prowadzę prywatną szkołę tańca i razem z wspólniczką uzgodniłam że, więcej treningów może odbywać się w naszej szkole. Przecież niektórzy ostatni raz tańczyli trzydzieści lat temu! A jednak na koncert jubileuszowy i to na sali, gdzie odbył się pierwszy koncert zespołu, przygotowywali ten sam repertuar sprzed lat! Musieli mocno ćwiczyć, żeby był efekt, i żeby nie zrobili sobie krzywdy. Byli cudowni, zresztą jak zawsze.
– Wykazali się tak wielkim zaangażowaniem w przygotowanie koncertu jubileuszowego?
– Tak w nich utkwił taniec, że teraz mają ze mną zajęcia (śmiech). Po koncercie stwierdzili, że znowu chcą tańczyć. Dwa tygodnie później zadzwonili, czy już odpoczęłam i mogą zaczynać zajęcia?
– Czy Polacy lubią tańczyć?
– Lubimy, ale niestety bardzo się wstydzimy. Myślimy: „Jak ja będę wyglądać?” Nie przejmuj się tym, że ktoś na ciebie będzie patrzył, tylko tańcz, jeśli sprawia ci to przyjemność. Po prostu tańcz. Popatrzmy na inne kraje: ludzie w różnym wieku tańczą na ulicach, nikt się z nich nie śmieje. Nie przejmują się. Mają fun z tego, że tańczą, bawią się i guzik ich obchodzi, że ktoś na ich widok zrobi krzywą minę. A my wszystko i wszystkich oceniamy. Zabijamy radość tańczenia, rozrywkę, ponieważ boimy się oceny.
– W tańcu musi być radość?
– Taniec musi sprawiać przyjemność. Co innego, jak robimy rzeczy spektaklowe, które są o czymś. Opowiadamy jakieś historie. Jeżeli mówimy o tańczeniu, to tańczymy po to, żeby nam było fajnie, żeby te endorfinki w nas zaszalały. Funkcja zabawowa tańca to najstarsza z jego funkcji. A jeżeli myślimy tylko o tym, czy ktoś na nas patrzy i ocenia, to trudno o przyjemność.