Tu mieszkał Bond. Polski Bond. Niezwykła historia zwykłej, bydgoskiej kamienicy

Pierwszy kocioł urządziło gestapo.  Drugi, już po zakończeniu wojny,  funkcjonariusze UB . I jedni, i drudzy ścigali tę samą osobę. Mieszkała na pierwszym piętrze kamienicy przy ul. Śniadeckich 38 w Bydgoszczy.

Było już naprawdę chłodno. Zbliżała się pierwsza powojenna zima. 19 listopada 1945 roku wojskowa ciężarówka i samochód z Urzędu Bezpieczeństwa podjechały pod bramę domu przy Śniadeckich 38. Dwóch żołnierzy z pepeszami stanęło na straży. Kolejna dwójka wbiegła na podwórko i ustawiła karabin maszynowy. Ubecy wpadli do środka domu i ruszyli po schodach do mieszkania rodziny Bartlów. Kazimiera Bartel, która kilka miesięcy wcześniej wróciła z hitlerowskiego obozu w Stutthofie, rzuciła się do ucieczki. Przez balkon wyszła na dach oficyny na podwórku. Nie było szans, aby uciec, bo drogę blokował karabin maszynowy. Wróciła do mieszkania. Usiadła do stołu. Popijając herbatę, czekała. Na swoich kolejnych prześladowców.

Tu mieszkał Bond. Polski Bond

Kamienica przy ul. Śniadeckich 38
Tablica na kamienicy przy ul. Śniadeckich 38 / Fot. B.Witkowski / UMB

Dom przy Śniadeckich 38 stoi tuż przy skrzyżowaniu z ul. Sienkiewicza. Kiedyś sąsiadował ściana w ścianę z dużą kamienicą, ale ta się nie ostała po wojnie. Zamiast niej, na narożniku, w dużym pawilonie, mieści się Centrum Erotyki. Na parterze dawnego domu rodziny Bartlów, zamiast mieszkań, jest teraz lumpeks i placówka Alior Banku. Z prawej strony kamienicy – jak za dawnych czasów – stoi kościół, od lat parafia polsko-katolicka, ale jeszcze wcześniej był tu ewangelicki zbór. Brama domu przy Śniadeckich 38 też jest stara, pamięta tamte czasy sprzed 80 lat. To przy niej, w listopadzie 1945 roku, stanęli żołnierze z pepeszami.

– Tu się robi kiełbasy z ludzkiego mięsa. – odpowiadali wtedy na pytania ciekawskich przechodniów.

Z lewej strony bramy wisi tablica pamiątkowa. Ufundował ją Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Napis głosi: „Z tego domu, po Powstaniu Warszawskim 1944-1945 dowodzili Komendą Obszaru Zachód (okręgami Poznań i Pomorze) Armii Krajowej płk Jan  Szczurek Cergowski, PS. Sławbor-komendant, mjr Kazimierz Leski, ps, Dębor-szef sztabu. Chwała Niezłomnym Dowódcom i ich Żołnierzom.”

Kazimierz Leski przed II wojną światową

Fot. NN/Ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego

Napis to dowód na to, że w domu przy Śniadeckich 38 konspirowało się niemal od początku do samego końca wojny, najpierw przeciwko Niemcom, a potem rodzimym komunistom i Sowietom. W kamienicy miał swój punkt dowodzenia major Kazimierz Leski. Nazywa się go czasem polskim Jamesem Bondem, być może był nawet pierwowzorem postaci Hansa Klossa z serial „Stawka większa niż życie”. Jako łącznik, oficer wywiadu Armii Krajowej podróżował w czasie II wojny światowej po okupowanej Europie z dokumentami i w przebraniu niemieckiego generała. Bywał gen. Juliusem von Hallmanem i przedstawiał się we Francji jako specjalista od budowy fortyfikacji na Wale Atlantyckim. Jeździł także jako gen. Karl Leopold Jansen. Ale mjr Leski z wywiadu AK to znana postać z czasów wojny m.in. pełnił funkcję szefa sztabu Okręgu Zachód AK, obejmującego także Bydgoszcz. „Polski Bond” w kamienicy przy Śniadeckich 38 był tylko gościem, już po tym, jak uciekł Niemcom po Powstaniu Warszawskim.

Dla naszej bohaterki, Kazimiery Bartel – to rodzinny dom.

Skrzynka na Goebbelsstrasse

Opowieść o jej życiu, spisana własnoręcznie, znajduje się w archiwum Fundacji gen. Elżbiety Zawackiej. Rodzice dorobili się majątku w Petersburgu. Ojciec założył tam fabrykę kosmetyków. Stracił wszystko w czasie rewolucji październikowej. Wyjechał z rodziną do odrodzonej Polski i, jak tysiące rodaków ze Wschodu, odnalazł nowy dom w Bydgoszczy. Przy Śniadeckich 38 rodzina Bartlów prowadziła  hurtownię papieru i materiałów piśmienniczych. Wybuchu II wojny światowej Kazimierz Bartel już nie doczekał. Zmarł w 1938 roku.

Ich hurtownię przejęli Niemcy. Kazimiera Bartel pracowała dalej u nowych zarządców i mieszkała z matką i rodzeństwem w rodzinnym domu. Udało im się nawet uchronić przed wyrzuceniem z mieszkania przy śródmiejskiej ulicy przemianowanej na Goebbelsstrasse – Niemcy bez pardonu  kazali się wynosić bydgoszczanom i kwaterowali ich np. na Czarnej Drodzie.

 – Nas chcieli wyrzucić już zimą 1940 roku. Byłam chora. Uratował nas bardziej ludzki Niemiec – wspomina Bartel w swojej opowieści zawartej w archiwum Fundacji Elżbiety Zawackiej.

W konspiracji znalazła się już w 1940 roku. To zasługa majora Józefa Grussa, znajomego rodziny, który był jednym z najważniejszych oficerów struktur ZWZ-AK na Pomorzu: pełnił funkcję szefa wywiadu okręgowego, komendanta podokręgu i zastępcy szefa sztabu Komendy Okręgu. W mieszkaniu Bartlów, przy Śniadeckich 38, Kazimiera została przez Grussa zaprzysiężona jako żołnierz Armii Krajowej. Wybrała pseudonim „Jadwiga”.

Bydgoszcz w czasie II wojny światowej stała się częścią Rzeszy. Zakazane  było mówienie po polsku w miejscach publicznych. Polaków zmuszano do podpisywania volkslisty – niemieckiej listy narodowościowej. Kazimiera Bartel też ją podpisała. – Na rozkaz organizacji musiałyśmy tak uczynić – opisuje we wspomnieniach.

Kazimiera Bartel Fot. Ze zbiorów Fundacji Gen. Elżbiety Zawackiej

Taki ruch miał zapewnić większe bezpieczeństwo i swobodę ruchów. Była łączniczką, musiała podróżować do Torunia, Grudziądza czy Włocławka. Nie groziło już także wyrzucenie z mieszkania, które stało się konspiracyjnym miejscem kontaktowym. – Czuwałam wtedy przy drzwiach, aby natychmiast otworzyć, nie narażając przybyłych na spotkanie z Niemcami z kamienicy. Tak samo wychodzącym należało zapewnić  „czyste powietrze”.  Każdy Niemiec mógł być niebezpieczny

Przez mieszkanie Bartlów przewijało się wielu ludzi. – Poznałam Józefa Grussa z lekarzem Marianem Górskim, który został wyznaczony szefem propagandy okręgu.

Górski mieszkał na Szwederowie. Przychodził do Bartlów z ul. Podgórnej. Kazimiera Bartel dostawała od niego materiały do powielania:  głównie wieści radiowe z frontu. Niewielki aparat do powielania był ukryty w schowku pod schodami. Wyciągała go, żeby skopiować materiały. – To była praca na 2-3 godziny, ale pomieszczenie nad bramą było bardzo zimne – opisuje Kazimiera Bartel. Przewoziła także z Włocławka konspiracyjną gazetkę „Polska żyje”. Ukrywała je w koszu – pod jarzynami – krewni Bartlów mieli we Włocławku ogrodnictwo. Mieściło się kilkadziesiąt egzemplarzy.

Łącznikami między poszczególnymi komórkami konspiracji na terenie Bydgoszczy i okręgu byli zaufani kolejarze i kominiarze – oni mogli bez budzenia podejrzeń chodzić od mieszkania do mieszkania.

W domu Kazimiery Bartel, poza mjr. Grussem, spotykali się także ppłk Jan Pałubicki,  komendant Okręgu Pomorze AK w latach 1942–1945 oraz ppłk Józef Chyliński, szef sztabu i po. komendanta Okręgu.

W obozie, w Stutthofie

Wpadła w łapy gestapo latem 1942 roku. Kilkanaście dni wcześniej w mieszkaniu przy Śniadeckich 38 nocowała para konspiratorów, którzy potem przez przypadek zostali aresztowani. W końcu czerwca ppłk Pałubicki ostrzegł Bartel o tej wpadce i możliwym aresztowaniu. Nie uciekła. – Ze względu na rodzinę – tłumaczyła.

Gestapo wpadło do mieszkania przy Śniadeckich 38 wczesnym rankiem. – Siostra moja Jadzia zemdlała. Handlowała kawą, więc spodziewała się, że ją zabiorą.

Jadzia Bartel była jedyną z rodziny Bartlów niezaangażowaną w podziemną działalność.

Kazimiera została przewieziona do więzienia w Starogardzie i tam przeszła długie przesłuchania i tortury. W październiku 1942 znalazła się w Gdańsku, na kolejnych przesłuchaniach:  stanie z podniesionymi rękami twarzą do ściany, okrutne bicie – taka była codzienność.

Kiedyś pozwolono jej, pod ścisłym nadzorem, wysłać list do domu. Napisała, oczywiście po niemiecku: „Jestem zdrowa,  nie głodna.  Nic dobrego mi nie przysyłaj”. – Pomyślałem wtedy o mojej biednej matce, że jej nigdy nie zobaczę. Cisnęłam palce, żeby się nie rozpłakać przed gestapowcem. Oczywiście listu nie wysłali. To była tylko sztuczka, żeby mnie załamać. – opisuje we wspomnieniach.

Z więzienia w Gdańsku trafiła do obozu w Stutthofie.

Cała bielizna w kropki zanieczyszczona przez pchły. Do pończoch nie było pasków. Drewniaki za duże. Tysiące ludzi powracających z pracy witała orkiestra lagrowa. Grała wesołe marsze, jak w cyrku. Środkiem toczył się wóz załadowany trupami. Resztkami sił ciągnęli do wynędzniali więźniowie do krematorium. Gdy ciał było zbyt dużo, układano je jak szczapy drewna i palono na zewnątrz.

Przeżyła Stutthof, a kiedy w styczniu 1945 roku Niemcy zarządzili ewakuację obozu, wyszła w kolumnie ocalałych więźniów, maszerując na zachód w mrozie i śniegu. Udało się jej uciec. Do domu w  Bydgoszczy wróciła towarowym pociągiem z Gdańska, w marcu 1945 roku. Była jednym z dziesiątek tysięcy żołnierzy Armii Krajowej, którzy ujawnili się komunistycznej władzy w sierpniu 1945 roku. Wtedy nowo powołany Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej ogłosił dekret o amnestii dla członków podziemia. I tak, jak wielu z żołnierzy AK, wpadła w pułapkę. Niedługo po ujawnieniu UB urządziło kocioł w domu przy Śniadeckich 38.

Wszystkich obecnych wtedy przesłuchano. Zatrzymano także gości. Każdego, podejrzewanego o antykomunistyczną działalność przewieziono do aresztu w Bydgoszczy. Trafiła tam, a potem do więzienia w Gdańsku także Kazimiera Bartel. W celi przesiedziała 9 miesięcy. Ppłk Pałubicki, mjr Gruss wtedy także przebywali już w więzieniu.

– Dłuższy czas leczyłam się, przerwa w życiorysie. Potem wyjazd do Gdyni, praca w mleczarni Kosakowo. Zmiana nazwiska na Rogozińska. Obowiązki domowe i praca. Obecnie jestem szczęśliwą rencistką – kończyła swoje zapisy zawarte w archiwum Fundacji Elżbiety Zawackiej. Często korespondowała z legendarną cichociemną, gen. Zawacką. Pomagała w załatwianiu kombatanckich papierów koleżankom i kolegom z AK.

Zmarła w 1997 roku.

Udostępnij: Facebook Twitter