Danuta Kurzawa – kolorowy ptak z bydgoskich ulic: Zawsze biegam po schodach, choć teraz zaczęłam już trzymać się poręczy

Danuta Kurzawa w żółto-zielonym nastroju / Fot. B.Witkowski/UMB

– Lubię rzeczy w kolorach. Mam pełne szafy. Nigdy nie wyrzucałam odzieży. Kiedyś modne były poduszki, to wszyscy je wywalali, kiedy przestały być modne. Ja nie wyrzuciłam. Wyciągam spódniczki, bluzeczki, nie są poniszczone. Czasem niektórzy się zachwycają, jaką piękną mam odzież, a prawda jest taka, że to rzeczy sprzed lat trzydziestu – opowiada Danuta Kurzawa, kolorowy ptak z bydgoskich ulic.

Od lat osiem koleżanek, w tym Danuta, spotykały się co środę u „Sowy”. Zawsze w przeddzień dzwoniły do siebie i potwierdzały obecność. Zaczęły się spotykać po przejściu na emeryturę.

– Wszystkie dziś mamy po 88 lat. Skąd się znamy? Ze szkoły oraz z Babiej Wsi, gdzie mieszkałyśmy – opowiada Danuta Kurzawa. – Do siódmej klasy chodziłyśmy razem do szkoły przy placu Kościeleckich. W roku, w którym kończyłyśmy 80 lat, najpierw miałyśmy mszę w farze, gdzie byłam chrzczona, przystąpiłam do pierwszej Komunii Świętej oraz brałam ślub. Po mszy, poszłyśmy do restauracji w operze na obiad.

Danuta Kurzawa. Fot. Zofia Ruprecht

Jedna z koleżanek zmarła nam pół roku przed spotkaniem. To zaprosiłyśmy jej męża, by spędził ten dzień razem z nami. Nadal się spotykamy, ale już w mniejszym gronie, bo niektóre z nas chorują. Ostatnio spotykamy się tylko we trzy, bo niektóre z nas zamieszkały ze swoimi córkami. I to już nie u „Sowy”, tylko w Zimmer Caffe, gdzie koleżanki mają bliżej.

Umówiłyśmy się, że podczas spotkań będziemy rozmawiały o miłych sprawach, a nie o chorobach. Bo po co o chorobach? Same przyjdą. Przypomniałam sobie, że mama od czasu do czasu również lubiła spotykać się z koleżankami. Mama przed i po wojnie pracowała na poczcie.

– Cały czas trzymam towarzystwo. Z koleżankami oraz z kilkoma małżeństwami, z którymi trzymaliśmy się razem z mężem. Mamy jedno młodsze małżeństwo, które się nami opiekuje.

Chciałam zrobić imprezę w lokalu na swoją dziewięćdziesiątkę, ale nie wiem, czy dożyję. Osiemdziesiąt osiem też mi pasuje. Z mężem mieliśmy uroczystości wyprawiane w lokalach od lat. Kiedy byłam mężatką, byliśmy wiecznie w ruchu. Dziś nadal kłania mi się wiele osób, ale nie wszystkich poznaję. Odpowiadam, ale nie pamiętam, a przecież tak niedawno wszyscy byliśmy młodsi. Byliśmy z mężem w dużym towarzystwie. Były wspólne wyjazdy, zabawy. Dziś mężczyźni poumierali. Mam jeszcze kolegę, ma dziewięćdziesiątkę, staram się go odwiedzać.

Wojna

Mój ojciec zginął w Oświęcimiu. Miałam trzy lata, kiedy złapało go Gestapo. Mama była w ciąży z moją siostrą, która nie zdążyła poznać taty. Ojciec był w Szarych Szeregach. Zginął tuż przed oswobodzeniem.

Mieszkaliśmy na parterze kamienicy przy ul. Śląskiej. Niemcy wyrzucili wszystkich od parteru do pierwszego piętra. Wtedy musieliśmy szukać mieszkania. Dziadkowie znaleźli nowe lokum na Babiej Wsi. Mama później nie wyszła za mąż, sama nas wychowywała.

Jeden blok na Babiej Wsi był magistracki, a drugi strażacki, tak były nazywane. Znaliśmy się z sąsiadami. Teraz od dwudziestu lat mieszkam gdzie indziej. Niewielu zostało sąsiadów, więcej jest mieszkań na wynajem. Owszem, kłaniają się, ale już się nie spotykamy.

Muzyka i zabawa

– Staram się wszędzie chodzić pieszo. Jak jest daleko, to wracam autobusem lub tramwajem. Piękny park obok filharmonii. Zawsze idę zobaczyć Łuczniczkę, nagusa. Podoba mi się bardziej niż park Ludowy, czyli „park sztywnych”, jak wszyscy mówili. Oprócz spotkań w kawiarniach była też działka, gdzie spotykało się towarzystwo. Mąż Wenancjusz zmarł pięć lat temu. Był wirtuozem kontrabasu, muzykiem Filharmonii Pomorskiej, pedagogiem w Akademii Muzycznej gdzie wykształcił wielu kontrabasistów. Na kontrabasie gra również ich syn. Córka od kilkudziesięciu lat mieszka w Berlinie.

– W szkole średniej tańczyłam w zespole ludowym. Jechaliśmy pociągiem na występy w Toruniu. Czterech panów zawsze przygrywało nam do tańca. Zaprosili też mojego przyszłego męża, żeby grał na kontrabasie. W pociągu grywaliśmy w zgadywanki. Ten, kto przegrywał, musiał spełnić zadanie wyznaczone przez grających. Moim zadaniem było… pocałowanie wszystkich grających. No to całowałam, aż przyszła kolej na mojego przyszłego męża. Ależ on był piękny i przystojny. Pocałowałam go, dojechaliśmy do Torunia. Był występ, powrót i odprowadził mnie do domu. Mieszkał niedaleko, naprzeciw sądów przy Zbożowym Rynku. Tych domów już dziś nie ma. A ja przy Babiej Wsi. Blisko. „Dobrze, że blisko mieszkasz” – mówił. – „Koleżanek, które mieszkały daleko, nie odprowadzałem”.

I tak się zapoznaliśmy. Wszędzie chodziliśmy na randki. Nie mieliśmy ulubionych miejsc. Mąż musiał ćwiczyć, grać. W zasadzie spotykać się mogliśmy w soboty i niedziele. Często chodziliśmy na zabawy. Najbardziej brakuje mi tańca, który uwielbiam.

– Mąż kończył studia w Poznaniu i tam mieliśmy dostać mieszkanie. A jednak nie zgodził się na to, bo tu była działka i jego ryby, które lubił łowić. Towarzystwo przyjeżdżało do nas na działkę na ryby. Łowili, robili zdjęcia, mąż chętnie je przyrządzał. Wszyscy się dziwili, że nie chcemy mieszkania w Poznaniu i to w takich trudnych czasach. Mąż powtarzał, że tam nie ma dużych lasów takich jak tu. Zgodził się zasiadanie w jury przesłuchań muzycznych w Poznaniu. Później poznał rektora z Dusseldorfu, który bardzo namawiał go na wyjazd do Niemiec. Byliśmy tam przez dwa lata. Oczywiście tęskniliśmy za domem, za rybami! Przyjeżdżaliśmy na lato.

Często z koleżankami chodziłam na koncerty do filharmonii. Najpierw słuchać męża, a teraz syna. Bardzo lubię koncerty organizowane na zewnątrz filharmonii, bywam na nich co roku.

Z mężem najbardziej lubiliśmy spotkania towarzyskie. Ubaw był co tydzień. Można było porozmawiać, pośmiać się, potańczyć. Mieliśmy pięć zaprzyjaźnionych małżeństw, najczęściej bawiliśmy się w ich towarzystwie. Tego najbardziej mi brakuje. Póki moje nogi chodzą myślałam, że jeszcze będę tańczyć.

Kolorowy ptak z bydgoskich ulic

Idąc przez miasto Danuta przyciąga wzrok swoimi strojami. Jej śmiałe kolorowe kreacje wzbudzają uznanie i zainteresowanie przechodniów. Skąd takie stylówki?

– Mama zawsze powtarzała, że kiedy byłam dzieckiem, to trudno było o kolorowe rzeczy. Po wojnie była bieda. A ja uwielbiałam tylko kolory. Nie pamiętam tego, to mi zostało w pamięci z opowieści mamy. W szkole mieliśmy jednokolorowe fartuszki. A później przestawiłam się na kolory i tak mi zostało do dziś. Lubię dopasowywać np. zielony z żółtym, a niektórzy mieszają np. czerwony z granatem. Lubię rzeczy w kolorach. Mam pełne szafy. Nigdy nie wyrzucałam odzieży. Kiedyś modne były poduszki, to wszyscy je wywalali, kiedy przestały być modne. Ja nie wyrzuciłam. Wyciągam spódniczki, bluzeczki, nie są poniszczone. Czasem niektórzy się zachwycają, jaką piękną mam odzież, a prawda jest taka, że to rzeczy sprzed lat trzydziestu. Dlatego rzucają się w oczy, bo noszę to, czego dziś już nie ma. Rzeczy staromodne, ale bardzo kolorowe.

– Kim byłam? Ekonomistką, księgową. Zaczynałam w czasach nakazów pracy. Tylko mama uprosiła, żeby to nie była praca w terenie, tylko w mieście.

Danuta Kurzawa i Zofia Ruprecht. Fot. Agata Kornik

Damy w kolorach

Danutę nazywają „kolorowym ptakiem”. Podobne miano otrzymała robiąca zdjęcia miasta dr Zofia Ruprecht z znana z ajfonowej_bydgoszczy  oraz „Zabujanych w Bydgoszczu/Brombergu”.

Danuta Kurzawa: – Wychodziłam skądś z koleżankami, a Zosia (Ruprecht) już na mnie czekała. Nie znałyśmy się. Zapytała, czy nie obrażę się za to, że zrobiła mi zdjęcie na Starym Rynku. Porozmawiałyśmy, szła z bratem w tę samą stronę, co ja, to zaprosiłam ich do siebie. Od tego czasu lubimy się i spotykamy. Często spacerujemy razem po Wyspie Młyńskiej. Byłam na wernisażu wystawy jej fotografii w Wieży Ciśnień, to była piękna uroczystość. Czasem spotykamy się również w Zimmer Caffe.

Fot. Zofia Ruprecht

„Miasto moje, a w nim”

– Bydgoszcz była kiedyś miastem, w którym niewiele się działo. Zawsze mówiło się o Toruniu: że Toruń to, że tamto. A teraz tyle dzieje się w Bydgoszczy! Kiedy chodzę po Bydgoszczy, podziwiam, jak rozwinęło się miasto. A wyjeżdżając, widzę zmiany w podmiejskich miejscowościach. Obecna Bydgoszcz bardzo mi się podoba. Młyny Rothera są ładne z zewnątrz i wewnątrz. Ten punkt widokowy na dachu to kapitalny pomysł. Oczywiście nasze fotografki Zosia Ruprecht i Agata Kornik mnie tam zabrały. Wystawa fotografii Zosi także była w Młynach Rothera. Co mi się w mieście nie podoba, to chodniki wykładane kamieniami, chociażby na Gdańskiej. Przecież buty kobiet mają cienkie podeszwy. Czujesz stopą wszystkie nierówności, to boli. Irytuje mnie również przeciągający się remont placu Wolności. No i dużo dzieje się na osiedlach. Podoba mi się Myślęcinek, umawiamy się na spacery z koleżanką, która jeszcze może chodzić. Czekamy na ciepłe dni.

– Najważniejsze jest zdrowie. Także kontakt z ludźmi, tylko żebyśmy nie byli zatwardziali w swoich poglądach. Nie można zawsze twierdzić, że to ja mam zawsze rację! Kontakt z ludźmi jest bardzo ważny, tylko nie powinniśmy toczyć między sobą niepotrzebnych sporów.

Starość? Jaka starość?

Mówi się, że starość nie udała się Panu Bogu. – Trzeba samemu zadbać o starość. Przecież ja mogłabym siedzieć w domu na kanapie i narzekać, że jestem sama, a nie lubię samotności. Mam w telewizji dwa swoje seriale, które oglądam.

Nie biorę żadnych leków, raz w roku robię badania krwi. Jeżeli badania są w porządku, to niczego nie potrzebuję. Być może balet i taniec wpłynęły na moją formę? Biegałam na krótkie dystanse. Nogi mam wyćwiczone. Do dziś przed snem jeszcze trochę poćwiczę. Zawsze biegiem po schodach, choć teraz zaczęłam już trzymać się poręczy. No i uwielbiam słodkie – uśmiecha się. – Lekarka powtarza mi: – Danka, jednego dnia zjedz trochę mniej słodkiego, bo zaraz ci cukier wybije.

Danuta Kurzawa wzięła również udział w konkursie Miss 80 plus. – To Zosia mnie tam wkręciła, ja nie chciałam – uśmiecha się Danuta. – Nie wiedziałam, jak tam dojechać. Wybrałyśmy się z koleżanką, która zajęła pierwsze miejsce. Byłam najstarsza wśród uczestniczek. Fajna przygoda.

– Trzeba wszystkiego popróbować, także konkursu Miss 80 plus – uśmiecha się.

Kiedy zaczyna się starość? – Nie myślę, że mam już swoje lata i wielu rzeczy mi nie wolno. Wchodzę na drabinę poprawić firany, a tego mi już nie wolno. Czasem sobie powtarzam: uważaj kobieto, uważaj. Ile ty masz lat, ale mam jeszcze plany i marzenia. Chciałam dożyć do dziewięćdziesiątki, ale czy to się uda? Nie rozmyślam o śmierci. Co się stanie, to się stanie.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter