Sebastian Szubski po swej wielkiej wyprawie kajakiem wokół Wielkiej Brytanii: Moje motto to zawsze do przodu

Sebastian Szubski na mecie swej wyprawy wokół Wielkiej Brytanii / Fot. Facebook

Płynął w dzień i w nocy, pod prąd, wiatr i fale wysokie na ponad 3 metry. – Moje motto to nigdy się nie poddawać i zawsze do przodu – mówi Sebastian Szubski, który w 36 dni i 6 godzin opłynął kajakiem Wielką Brytanię. Uczynił to także, wspierając leczenie osób z chorobą afektywną dwubiegunową. Sam zmaga się z nią od kilkunastu lat. Partnerem jego rekordowej wyprawy było miasto Bydgoszcz.

W piątek 18 lipca Sebastian Szubski domknął kajakową pętlę wokół Wielkiej Brytanii. Swój wyścig po rekord Guinnessa rozpoczął 12 czerwca o godzinie 8.48. Zamknął pętlę 18 lipca o 14.51. Miało być 3000 kilometrów w 40 dni, a on dokonał tego w 36 dni i jeszcze 6 godzin. Na szkockim wybrzeżu, w miejscu, w którym zaczynał swe wyzwanie, pierwsza przywitała go żona Karolina. – Jestem bardzo szczęśliwy. 36 dni walki z żywiołem. Cieszę się, że jestem cały i zdrowy. Było dużo ciężej, niż się spodziewałem, zarówno fizycznie, jak i tej części technicznej. Poczułem, jak trudne warunki mogą być na wodzie. Trenowałem dużo, ale nie zdawałem sobie sprawy, że prądy wodne odgrywają tak wielką rolę i są trudnością na wodzie – mówił bydgoski kajakarz po zakończeniu swej wielkiej wyprawy.

Kajakiem przeciw prądom i wiatrom

Prądy i wiatr decydowały o wyborze trasy i pory, w jakiej można było płynąć. Niebezpieczeństwa czyhały z różnych stron. Szubski płynął sam w dzień i w nocy bez wsparcia na wodzie. Ekipa wspierała go tylko na lądzie – takie były warunki związane z rekordem Guinnessa. Średnio na dobę pokonywał mniej niż 100 kilometrów – czasem także wiosłował nocą. Swoje przeżycia rejestrował na bieżąco, kiedy na lądzie spotykał się ze swoją ekipą. Robił to na YouTube – tydzień po tygodniu.
Tydzień drugi – to najdłuższy odcinek trasy po otwartych wodach Morza Północnego. 110 km wzdłuż wybrzeża Szkocji. – Woda miała około 10 stopni. Pierwsze 60 km były dla mnie łaskawe. Od 60 km zaczęło wiać w twarz. Dosyć mocno, 30 km na godzinę, w porywach nawet do 50.
Ten odcinek pokonywał w 15 godzin – Nastawiłem się na to mentalnie. Psychicznie byłem mocny. Póki się poruszałem do przodu, a nie miałem innej opcji (śmiech). Wiedziałem, że nawet jeśli zajmie mi to 20 godzin i tak bym to zrobił. Przy 90. kilometrze wiatr odpuścił. Obrócił się i miałem całą godzinkę przyjemnego płynięcia pod prąd, ale wiało z tyłu. Piękne fale się utworzyły. Ostatnie pół godziny  były zupełnie po ciemku – opowiada kajakarz.
Na campingu czekała już na niego ekipa wspierająca. Wszedł pod gorący prysznic i spędził tam 20 minut.
Niebezpieczeństwo czyhało także, bo mały kajak, choć dobrze oświetlony, mógł nie być zauważony przez płynące statki. Sebastian Szubski miał specjalne radio. Opowiada: – Było tak spokojnie, że nawet włączyłem sobie muzyczkę w radiu. Nagle zaczęło głośno pikać i słyszę: Collision, collision! Trochę panika. Okazało się, że byłem centralnie w linii wypływających łódek rybackickh. Pewnie kolizji by się uniknęło, bo byłem dobrze oświetlony, ale nie był to przyjemny moment.
Dziesiątego dnia wyprawy ogłosił – W tym momencie wiem, że zrobię to, ale Neptun zdecyduje, ile to będzie dni. Bardzo bym chciał, żeby to był rekord. Pamiętajcie, że robię to dla fundacji Nie widać po mnie. Chcę zrobić coś dobrego. Pomóżcie mi w tym i rozgłoście naszą sprawę – wspominał o ważnym celu swej wyprawy.
Jedenasty dzień – 101 km w ponad 16 godzin. Szubski opowiada – Jeden z dni, po których jestem bardzo dumny z siebie. Płynąłem bardzo, bardzo powoli. Przyjąłem taktykę dosłownie płynięcia  2-3 metry od brzegu. Przy plaży, a gdy były klify, to dosłownie przy skałach. Tak blisko, żeby je tylko ominąć. Podejmowałem ryzyko uszkodzenia kajaku. Był taki jeden odcinek trasy, że kilometr zajął mi prawie pół godziny. Siła wiatru była tak okrutna, że nie jestem w stanie się przemieszczać. Stoję w miejscu. Czasami nie jestem w stanie się napić wody, bo chcę przetrwać.
Czternasta doba – nocne przepłynięcie między godz. 21 a 5 rano.- Ogromny problem z błędnikiem. Próbowałem kierować wzrok w różne miejsca, aby to przeszło. Dopiero koło 3., jak wyszło światło, to puściło.

Po pokonaniu Kanału La Manche popłynął z wybrzeży Walii w kierunku Irlandii i dalej na północ. 16 lipca, dwa dni przed zamknięciem pętli, dotarł ponownie do Szkocji. – Brakuje mi niecałe 200 kilometrów. Jeśli bym nie przepłynął dziś, jutro by mi się nie udało. Wygląda na to, że z tego miejsca, gdzie jestem, jest możliwość, żeby płynąć dalej. Support przepływa promem, a ja śpię na dziko. Wylądowałem na plaży. Teraz rozkładam namiot. Idę spać, bo jutro wcześnie trzeba wstać. I cisnę – relacjonował bydgoski kajakarz. 18 lipca, po 36 dniach i 6 godzinach, z nowym rekordem Guinnessa, wpadł w objęcia żony.

Partnerem Sebastiana Szubskiego było miasto Bydgoszcz.

Zapisz się na nasz newsletter!


 

Udostępnij: Facebook Twitter