Pracowali w dawnej „Kobrze”. Teraz dbają o historię zakładu w ramach Stowarzyszenia Włókienników Polskich / Fot. MK
Buty z bydgoskiej „Kobry” ceniono w Polsce i za granicą. Pracownicy opowiedzieli nam jak się kiedyś je wykonywało i dla kogo. Obuwnicy spotykają się ze sobą do dzisiaj w ramach Stowarzyszenia Włókienników Polskich.
– Wszyscy na produkcji chodzili w czyściutkich, białych kitlach. Każdy majster mógł mieć ręce brudne, ale buty musiały być lśniące – opowiedział nam pan Zygmunt Stanisławski, 89-latek, który pracował w „Kobrze” na kilku stanowiskach przez prawie pół wieku, aż do likwidacji firmy w 1992 roku.
Po raz pierwszy progi zakładu przekroczył jako uczeń szkoły przyfabrycznej w 1950 roku. Dzięki nauce w placówce zawodowej, nadzorował już innych pracowników, nie mając jeszcze osiemnastu lat.
Największa część produkcji obuwia w Bydgoszczy odbywała się w budynku przy ul. Kościuszki 27, który do dzisiaj stoi na Bocianowie. – Było dosyć ciasno. Jak zaczynałem pracę, taśma produkcyjna wyglądała jak wąski tor kolejowy, na którym przesuwano drewniane wózeczki mieszczące do 10 par butów. Wędrowały one tak od stanowiska do stanowiska. Po kilku latach pojawiała się już elektryczna taśma, nazywaliśmy ją „montażem”. Zakład rozwijał się powoli i rozważnie próbowano różnych technologii – wspomina pan Zygmunt.
Buty na wagę złota
Markę zakładu ceniono w całej Polsce, Europie, a nawet krajach afrykańskich. Buty z Bydgoszczy trafiały do krajów socjalistycznych i na zachód do: RFN, Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, i bardziej egzotycznych kierunków: Afganistanu, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu, Barbadosu, Libii, Ghany.
Bydgoska „Kobra” specjalizowała się w produkcji skórzanego obuwia męskiego i chłopięcego. Wtedy w Polsce było niewiele takich przedsiębiorstw. Te buty chwalono za trwałość i wygląd. Produkcję wzorowano na technologii słynnej czeskiej firmy obuwniczej Bata. „Kobra” miała własnych inżynierów, którzy wyjeżdżali w delegacje do innych zakładów w Europie. Pracownicy wspominają, że w ich wyrobach chodzili dyplomaci w prawie każdych polskich konsulatach i ambasadach na świecie. – Obuwie dla Polaków było wtedy jak złoto. To czasy, w których na wszystko była reglamentacja. Trzeba było się dobrze postarać, aby dostać nowe buty – przypomina pan Zygmunt.

Bydgoski zakład przygotowywał też szyte, wysokie buty dla wojska, straży pożarnej, milicji oraz kolejarzy. Emerytowany obuwnik zwraca uwagę na jakość wyrobów: – Buty były prawie całe wykonane ze skóry. Nie było żadnych elementów tekturowych, tak jak dzisiaj. Każdy, kto nosił buty z „Kobry” mówi, że były nie do porównania z tym, co mamy teraz w sklepach.
Przed sklepem firmowym „Kobry” przy ówczesnych alejach 1 Maja 62 (dzisiaj ul. Gdańska), gdzie sprzedawano m.in. tzw. odrzuty z eksportu, ustawiały się długie kolejki bydgoszczan i ludzi spoza miasta.
Orkiestra w zakładzie grała trzy dni
Z panem Zygmuntem mieliśmy możliwość porozmawiać podczas spotkania byłych „kobrowców”, działających w bydgoskim oddziale Stowarzyszenia Włókienników Polskich. W rodzinnej atmosferze spotykają się przeważnie raz na kwartał w Opławcu i Domu Kultury „Modraczek”. Na spotkania przyjeżdża kilkadziesiąt osób, choć ich liczba nieubłaganie zmniejsza się. Przybywają ludzie, którzy chcą powspominać pracownicze lata i zobaczyć koleżanki i kolegów. – W skali naszego miasta to fenomen, że po tylu latach od likwidacji zakładu spotykamy się w takim gronie. Nie słyszałem, żeby pracownicy jakieś nieistniejącej firmy z Bydgoszczy widywali się tak regularnie i tak licznie – opowiada Bogdan Leśniewski, prezes bydgoskiego okręgu Stowarzyszenia Włókienników Polskich, w „Kobrze” pracował od lat 60-tych aż do końca funkcjonowania zakładu, od podstawowego pracownika, brygadzisty, mistrza aż do kierownika zbytu. Przez wielu bydgoszczan znany jako szewc prowadzący przez kilkanaście lat zakład przy ul. Bocianowo.

Co ciekawe, zarząd bydgoskiego Stowarzyszenia Włókienników Polskich ma swoją siedzibę w Domu Technika, popularnym „NOT” przy dzisiejszej ul. Gotowskiego (dawniej Rumińskiego). To oni pomagali jako „kobrowcy” w latach 70-tych przy budowie tego budynku w ramach czynu społecznego. Teraz znajdują się tam kroniki koła zakładowego SWP oraz sztandar „Kobry”.
O niesamowitej więzi między pracownikami z tego przedsiębiorstwa, jaka trwa do dzisiaj, opowiedział nam pan Wiesław Zając, jeden z dyrektorów w „Kobrze” w latach 1979-1990. Opisał sytuację z początku lat 70-tych. – Przychodzę na drugą zmianę do pracy, a w świetlicy zakładowej na Garbarach trwa zabawa na całego, grała orkiestra. To było w Dzień Kobiet. W tamtych czasach to zrozumiałe. Ale przychodzę następnego dnia na popołudnie i znowu orkiestra gra. Pytam spotkane osoby – co tutaj się dzieje? Okazało się, że grają dla kolejnej zmiany, tej co wczoraj miała na rano. I przychodzę znów trzeciego dnia, a oni dalej grają, tym razem dla tych, co nie mogli być wcześniej. Takie aktywności przy pracy powodowały, że mocno zżyliśmy się ze sobą. Dużo par poznawało się właśnie w zakładzie – wspomina. I dodaje: – Dzisiaj spotykają się wszyscy pracownicy, z każdego pionu, od robotników po dyrektorów. Opowiadamy sobie, jak to kiedyś było. Nikt z nikim nie ma na pieńku.
Znali je od podszewki
Pomorskie Zakłady Przemysłu Skórzanego „Kobra” powstały przez upaństwowienie po II wojnie światowej fabryki obuwia przy ul. Kościuszki należącej do rodziny Weynerowskich, która przed 1939 roku nazywała się „Leo” wraz z garbarnią Buchholza przy ul. Garbary.
W czasie świetności firmy, która przypadła przed stanem wojennym, wielozakładowe przedsiębiorstwo „Kobra” zatrudniało około 4 tys. pracowników, z czego nawet 3 tys. w samej Bydgoszczy. Konglomerat obuwniczy z siedzibą w naszym mieście posiadał również produkcje skór i butów w Solcu Kujawskim, Barcinie, Rypinie, Chojnicach, Lidzbarku Welskim i we Włocławku. – To była bardzo przemyślana sprawa. W jednych miastach szyto, w innych klejono. Dzieliliśmy się pracą, aby usprawniać i polepszać produkcję. Cały czas, po osiem godzin, siedziało się przy maszynie do szycia lub stało się przy wykrawaniu skóry. Licząc wszystkie linie produkcyjne „Kobry” w Bydgoszczy, dzienna norma wynosiła około 4 tys. par obuwia. Obok „Modusu” byliśmy najbardziej „kobiecym” zakładem w Bydgoszczy. Panie pracowały na produkcji, na szwalni czy przy wykrojnikach. Naszą branżę włókienniczą nazywa się przemysłem lekkim, ale tak naprawdę to była ciężka robota – wspomina Urszula Leśniewska, która przez lata pracowała w szwalni.
O rozmachu zakładu świadczą też działalności pozaprodukcyjne. Dzisiaj to się wydaje nie do pomyślenia, ale firma miała swoje ośrodki wypoczynkowe w Karwi, Charzykowach i Prądocinie, do których wysyłano pracowników na wczasy pod gruszą. Przy zakładzie działał klub należący do Zrzeszenia Sportowego „Włókniarz”, w którym trenowano piłkę nożną czy boks. W dni wolne w hali produkcyjnej rozstawiono ring bokserski, na którym walczyli pięściarze. Trenował ich nawet legendarny Feliks „Papa” Stamm. Piłkarzami zajmował się trener Konrad Kamiński z Zawiszy. Organizowano również firmowe rajdy samochodowe po całej Polsce. Teren fabryki był niczym miasto. – Pamiętam, jak w zakładzie przy Garbarach funkcjonował sklep mięsny. Co jakiś czas przyjeżdżał tam rzeźnik, wtedy cała fabryka stawała. Jako kierownik nie mogłem tego opanować – wspomina Wiesław Zając.
Buty dla Cyrankiewicza i chłopców Górskiego
Buty w „Kobrze” zamawiały najważniejsze persony w kraju. – Przyjeżdżał do nas Józef Cyrankiewicz, ówczesny premier. Osobiście przychodził do zakładu. Miał bardzo długą stopę, więc mieliśmy już specjalnie przygotowane kopyta na buty dla niego – wspomina pan Adam Fischer, który był w „Kobrze” m.in. technologiem, a dzisiaj jest chodzącą skarbnicą wiedzy o tym zakładzie i Stowarzyszeniu Włókienników Polskich.
Pan Zygmunt Stanisławski wspomina nam inną historię: – Kiedyś byłem w Moskwie i ktoś złapał mnie za ramię. Odwracam się, a za mną stoi Hubert Wagner, wybitny trener siatkówki. Był tam wówczas kiedy prowadził już reprezentację Tunezji. Pamiętał mnie z czasów, kiedy otrzymywał od nas buty. Pozdrowił mnie.
W „Kobrze” przygotowywano również buty galowe dla piłkarzy reprezentacji Polski Kazimierza Górskiego. Odwiedzili oni zakład przy okazji rozgrywania meczu z Czechosłowacją na stadionie Zawiszy (15 października 1972 roku, 3:0 dla Polski – dop.). Zostawili pracownikom trzy piłki z podpisami. W fabryce gościł również kubański pięściarz Teófilo Stevenson, mistrz olimpijski, który przyjechał na VI Letnią Spartakiadę Armii Zaprzyjaźnionych rozgrywaną w naszym mieście.
Została głowa lwa
Po stanie wojennym, w latach 80-tych przedsiębiorstwo zaczynało popadać w kłopoty finansowe. Między innymi przez nierentowny zakup luksusowych skór z Argentyny. Kres firmy położyła transformacja ustrojowa. „Kobra” nie była w stanie poradzić sobie z zalewem taniego, azjatyckiego obuwia na polskim rynku. – Były próby ratowania zakładu. Przyjechał do nas taki wyznaczony menadżer, ale nie widział szans na utrzymanie fabryki, bo była zbyt dużym przedsiębiorstwem państwowym. Do listopada 1992 roku byłem kierownikiem działu zbytu. Miałam za zadanie pozbyć się tego, co pozostało po firmie. Trzeba było to posprzedawać albo oddać buty firmom, od których zamówiliśmy skóry, a nie było pieniędzy na faktury od nich. Co się jeszcze po tym ostało, przekazałem syndykowi. W kilka dni zwolnili wszystkich pracowników. Przyjeżdżali do naszej świetlicy osoby z Urzędu Pracy i wpisywali nas na listę pracowników do zatrudnienia.

Po zamknięciu zakładu „kobrowcy” łapali angaż w mniejszych prywatnych firmach obuwniczych. Część z nich pootwierała zakłady szewskie. Jeszcze inni zmieniali branżę.
Dawny budynek „Kobry” przy ul. Kościuszki został przeznaczony na różne lokale handlowo-usługowe. Powstał w nim dyskont spożywczy. Obok sklepu można jeszcze dostrzec furtkę z głową lwa, aktualnie przysłoniętą paczkomatem. To zwierzę było symbolem dawnej fabryki „Leo”. Obok wejścia jest tablica informacyjna o działalności zakładu obuwniczego w tym miejscu. To dwie ostanie pamiątki po firmie w tym miejscu. Po zabudowaniach „Kobry” przy Grabarach została tylko zakładowa świetlica, pałacyk Buchholza i budynek administracyjnych. Na szczęście mieliśmy jeszcze okazję posłuchać żywych wspomnień byłych pracowników…
Zapisz się do newslettera „Bydgoszcz Informuje”!


