Mistrz Jan Stoppel – człowiek, który uczesał Bydgoszcz. Legenda branży fryzjerskiej – z flisaczej tratwy do Las Vegas

Jan Stoppel w swoim zakładzie fryzjerskim i z nagrodami za swe osiągnięcia / Fot. Archiwum rodzinne

82. rok życia wcale nie przeszkadza mu w tym, aby być nadal aktywnym zawodowo i społecznie. Zna go prawie cała Bydgoszcz. Jan Stoppel prowadzi z córką salon fryzjerski w City Hotel. W młodości ściągał przez fabryczny mur łakocie z Jutrzenki i pływał z flisakami po Brdzie

Kiedy się urodził w domu przy ul. Królowej Jadwigi, tuż obok sławnego mostu opiewanego przez Jerzego Sulimę-Kamińskiego, trwała niemiecka okupacja. Był rok 1942. Jego rodzice podpisali volkslistę. To był trudny problem tysięcy bydgoszczan. Ogromna większość z nich postąpiła podobnie. Rodzice Jana Stoppla przyjęli III niemiecką grupę narodowościową, aby żyć i przetrwać wtedy we wcielonej do Rzeszy Bydgoszczy. Zapłacili za to cenę. Tata Jana Stoppla, też Jan, został wcielony do Wehrmachtu. Skierowano go do Francji. Zobaczył Paryż, służba przebiegała spokojnie. Sielanka długo nie trwała, jego dywizję rzucono do Afryki Północnej. Została częścią Afrika Korps dowodzonego przez sławnego „lisa pustyni” generała Erwina Rommla. Walczyli w potwornych upałach, często bez wody i jedzenia Wielu z wcielonych przymusowo Polaków nie chciało ginąć za Niemcy i czekali na okazję, aby przejść na stronę aliantów. Jan Stoppel-senior z kilkoma kolegami zdezerterował przy pierwszej lepszej okazji. Dotarł do Anglii. Kontrwywiad długo ich badał, bowiem Niemcy mogli w ten sposób przemycać swych szpiegów. Po pozytywnym badaniu Jan Stoppel senior został marynarzem na okręcie „Błyskawica”. Z rodziną w okupowanej Polsce korespondował jako „Jan Szymański”, bojąc się represji wobec rodziny. Tak, pod zmienionym nazwiskiem, robili przymusowo wcieleni do Wehrmachtu Polacy z terenów Pomorza, którzy zdezerterowali z niemieckiego wojska.

   Po wojnie wrócił do ojczyzny i zamieszkał w Kruszwicy. Tu często nachodził go Urząd Bezpieczeństwa, podejrzewając, że jest przeszkolonym dywersantem. Wyjechał sam do Wałbrzycha, uciekając przed UB.  Przeżył wiele dramatów, w tym śmierci trojga dzieci. Zmarł w Świebodzicach w roku 1954. Ostał się tylko mały Janek. Miał wtedy 12 lat. Zrozpaczona matka wróciła z nim do Bydgoszczy, aby zamieszkać u rodziców na ulicy Siemiradzkiego.

Od małego chuligana do fryzjera

 Janek szybko zaaklimatyzował się wśród nowych kolegów. Tak szybko, że rządzili razem w dzielnicy. Przygód mieli co niemiara. Przy ulicy Kącik obok ulicy Garbary mieściła się wtedy fabryka słodyczy należąca do Jutrzenki. Dziś pozostał po nie tylko komin na pamiątkę. Jej zapachy i produkowane łakocie ściągały wszystkich młokosów do pewnych „akcji” czyli mówiąc wprost do kradzieży. Młodzi wyczuli, że przy murze co jakiś czas pojawiają się obcy ludzie i na ich gwizdek uchyla się okno. Wtedy ktoś wyrzuca spore ładunki zza fabrycznego muru. Słodycze w Polsce Ludowej były towarem deficytowym zatem pokusa była wielka. Młodzi postanowili wejść do tego interesu. Milicji i kary za bardzo się nie bali, bo byli młodociani. Razem z rodzinami pracowników stworzyli ekipę, w której każdy miał swoją rolę. Ten mało chwalebny proceder nie trwał długo. Straż wewnętrzna odkryła kradzieże. Młody Janek otarł się o dom poprawczy. Sprawa na jego szczęście się rozmyła. Podczas przerw w tych wyczynach, aby mieć czyste sumienie w każdy pierwszy piątek chodzili do kościoła św. Trójcy do spowiedzi. Przyjmowali komunię i czuli spokój oraz rozgrzeszenie – do następnego razu.

Okole, położone nad Brdą, były wówczas pełne ogrodów, co zachęcał do dalszych przygód. Chodzili na tzw. chibę, czyli podbieranie sąsiadów owoców i warzyw z ich sadów. Szybko jednak zostali wypłoszeni.    Bez przygód chłopcy nie mogli żyć. Pociągała ich Brda. W latach pięćdziesiątych ub. wieku flisacy jak za dawnych lat spławiali drewno złączone w tratwy w dół rzeki ku Wiśle. Janek z kumplami obserwował ich przy moście kolejowym na Czarnej Drodze. Ważnym było, gdzie znajdował się flisak, bo wskakiwać na tratwę z brzegu mogli tylko z daleka od niego – na tył tratwy. Potem płynęli wzdłuż ogrodów i nabrzeży ciesząc się i triumfalnie pozdrawiając znajomych. Rejs nie był długi – wskakiwali prosto do wody za mostem Królowej Jadwigi. Nie można było płynąć na tratwie do postoju przy śluzie miejskiej. Tam mogliby dostać spore manto od flisaka, którzy nie lubili takich „pasażerów”.

Tratwy flisacze na Brdzie – zdjęcie z początku XX wieku. Z lewej Okole, w tle mosty kolejowe

Największa kolejka w salonie przy Dworcowej 3

W wieku 15 lat Jan Stoppel zaczął się uczyć fachu fryzjerskiego. Przejawiał wielki talent. Pracował pod okiem wielu mistrzów. Uznanie klientów zdobył w salonie przy ulicy Dworcowej 3. To było kultowe miejsce przez dziesięciolecia. Do stanowiska Jana Stoppla ustawiały się kolejki. Zawsze szarmancki, elegancki już nie ten łobuziak z Okola. Umiał dyskretnie rozmawiać z klientami, co jest bardzo ważne w tym zawodzie.

Jan Stoppel w swoim zakładzie fryzjerskim / Fot. Archiwum rodzinne

  – Uznałem, że klienci na fotelu nie mogą się nudzić. Starałem nawiązywać z nimi kontakt osobisty, ale bez spoufalania się. Wiele od nich się dowiadywałem, zwłaszcza od stałych klientów, ale musiałem być bardzo dyskretny – opowiada mistrz Jan – Przeto miałem zaprzysięgłych klientów, którzy sami z siebie wydobywali swoje troski.

W latach 70. zaczęły powstawały salony piękności Polleny – coś w rodzaju obecnych salonów spa. W jednym z nich w lokalu przy Starym Rynku, już w pełni sławy, wiele lat pan Jan pracował jako mistrz fryzjerski i kierownik zakładu. Brał udział w konkursach fryzjerskich w reprezentacji Polski. Zawędrował aż na Kubę w roku 1988. Potem świat się otworzył, Jan Stoppel został uznanym sędzią w międzynarodowych konkursach.

   – Gdzież to ja nie byłem – na Bali, w Las Vegas, Rio de Janeiro, Chicago, Seul, Paryż, Mediolan, Sun City w RPA. Miałem i do dziś czerpię z tego wielką satysfakcję, że ja chłopak, wychowany przez samotną matkę z Okola tak daleko zaszedłem – kończy pan Jan.

   Za największy swój sukces zawodowy uważa zdobycie, jako trener, mistrzostwa świata w fryzjerstwie artystycznym w Paryżu w roku 2010. Posiada wiele odznaczeń państwowych. Wysoko sobie ceni „Szablę Kilińskiego” najwyższe wyróżnienie Rzemiosła Polskiego.

Ma słabostki jak każdy człowiek. Lubi pokazywać się w towarzystwie notabli, ładnych kobiet, brylować na przyjęciach, poznawać znanych ludzi. Bardzo dba o dobre maniery i wizerunek. Wszystko to jest miłe i nieszkodliwe. Łobuz z Okola przeistoczył się w człowieka o dużym społecznym uznaniu. Stworzył markę firmową STOPPEL. Kocha swą Bydgoszcz, aktywnie działa w Towarzystwie Miłośników Miasta Bydgoszczy, w Klubie Seniora Rzemiosła. Doradza młodym adeptom sztuki fryzjerstwa. Jest szczęśliwym ojcem Doroty i Jacka, dorobił się dwojga wnuków i dwojga prawnuków. Żona niestety zmarła po 55 latach udanego małżeństwa.

Zapisz się na nasz newsletter!

Udostępnij: Facebook Twitter