Prof. PBŚ Szymon Różański
– Zgłosili się ludzie z całego kraju. 847 kandydatów na 60 miejsc. Ponad 14 osób na jedno miejsce. I to w momencie, kiedy w mediach toczyła się debata, że otwieramy neokierunek – mówi dr. hab. inż. Szymon Różański, prof. PBŚ prorektor ds. rozwoju Politechniki Bydgoskiej
W środę (2 października) Politechnika Bydgoska inauguruje rok akademicki. Wśród studentów rozpoczynających naukę będzie 60 przyszłych lekarzy. Uczelnia dopięła swego. – Chcę zostać lekarzem, kadra na wydziale jest świetnie wykształcona – mówi studentka kierunku lekarskiego Julia Rydzaj. Przyjechała do Bydgoszczy z Gorzowa Wielkopolskiego. – Nie boję się o to, że będę złym lekarzem. Trzeba pracować, wytrwać i dążyć do celu. Jaką wybiorę specjalizację? To zbyt szybko postawione pytanie! Medycyna jest obszerna, ma wiele kierunków, jeszcze mam dużo czasu.
Roman Laudański: – Spadnie panu kamień z serca podczas inauguracji nowego roku akademickiego? Rusza wydział medyczny.
dr. hab. inż. Szymon Różański, prof. PBŚ prorektor ds. rozwoju Politechniki Bydgoskiej – Tak naprawdę kamień już spadł. Znalezienie się Politechniki Bydgoskiej w rozporządzeniu minister zdrowia w sprawie limitu przyjęć na studia na kierunkach lekarskim i lekarsko-dentystycznym było końcem naszych zabiegów proceduralnych. To była najistotniejsza rozgrywka. Nie ukrywam, że ciągle jesteśmy w ferworze przygotowań. Jeszcze dużo przed nami.
Jak to się zaczęło? Czy wydział lekarski nie powinien być w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego?
– Byłbym daleki od używania słowa „powinien”. Liczy się koncepcja, zaangażowanie i potencjał kadrowo-infrastrukturalny.
Politechnice wystarczyło odwagi?
– Odwaga jest ważna, a czy komuś jej zabrakło? Na pewno nie profesorowi Markowi Adamskiemu, naszemu rektorowi. Nie zabrakło mu również argumentów do przekonania zespołu, który na początku – przyznaję – był sceptyczny do tej koncepcji. A przecież idea ta dryfowała w Bydgoszczy od dłuższego czasu.
Istniała potrzeba społeczna, wręcz parcie do bydgoskiej medycyny.
– Przede wszystkim parcie społeczne. Także ze strony lokalnych władz, które chciały i namawiały wszystkie uczelnie bydgoskie do podjęcia tej rękawicy.
Co z politykami?
– Sama dobra wola polityków lokalnych byłaby niewystarczająca, czego dowodem próby odłączenia Collegium Medicum od UMK w poprzednich latach. Nie powiodła się akcja zbierania podpisów, bez wsparcia centralnego nie miała szans powodzenia. W naszym przypadku była bardzo duża wola ze strony społecznej i lokalnych polityków. Koncepcja ogólnobydgoskiego wydziału lekarskiego, mieszczącego się w kilku uczelniach była nie do zrealizowania. Nie da się kierować odpowiedzialnie takim kierunkiem, całą dyscypliną nauki z różnych miejsc. O tym nie może decydować dwóch czy trzech rektorów, tylko jeden. Trudno mi do końca przybliżyć okoliczności „wyklucia się” tego pomysłu. Burza mózgów, gruntowna analiza potencjału miasta i uczelni, wiele rozmów i decyzja – robimy to…
Czy nie było tak, że Collegium Medicum okazała się nie do odzyskania, toruńska szkoła ojca dyrektora ruszała z medycyną, a obie korzystały z prawie wszystkich bydgoskich szpitali?
– Toruńska Akademia Kultury Społecznej i Medialnej i Politechnika Bydgoska uzyskały zgody mniej więcej w tym samym czasie. Nasze działania nie były konsekwencją działania władz uczelni toruńskiej. Wszystkie 14 uczelni w kraju, z nowego rozdania, które zdecydowały się na uruchomienie kierunku lekarskiego, rozpoczęły działania mniej więcej w tym samym czasie. Było to związane ze zmianami legislacyjnymi. One pozwoliły uczelniom ubiegać się o stworzenie kierunków lekarskich. Nie widzę powiązania naszych działań z jakąkolwiek uczelnią, która w ostatnich dwóch latach otworzyła kierunek lekarski. Wiązałbym to z potrzebami społecznymi Bydgoszczy. To był szereg zdarzeń występujących w tym samym czasie: wola lokalna, wola centralna, sytuacja uczelni i może trochę kalendarz wyborczy… ale przede wszystkim nasza determinacja.
Byli tacy, co chcieli się ogrzać waszym sukcesem.
– Sprzyjająca atmosfera i mnogość czynników, które się zbiegły pozwoliły na uruchomienie kierunku lekarskiego. Najważniejszy był i jest brak lekarzy. Proszę tu pamiętać, że to był jeden z argumentów wniosku do ministerstwa o utworzeniu kierunku. Analiza otoczenia regionalnego i krajowego. Uczelnia, która wnioskuje o uruchomienie kierunku, musi uzasadnić potrzebę jego utworzenia.
Z tym chyba nie było problemu.
– Porozumienie Rezydentów kwestionuje ten argument. Pokazują, że to nie jest kwestia liczby lekarzy, a systemu. W zależności od tego, który system obowiązuje w danym kraju, liczba lekarzy na stu obywateli jest różna i każdy powinien ją dostosować do obowiązującego systemu. W ich ocenie zmiana systemu bez zmiany liczby lekarzy byłaby wystarczającą odpowiedzią rządzących na kryzysową sytuację. Zmiany systemowe zawsze są najtrudniejsze. Jeżeli możemy wpłynąć na podwyższenie liczby lekarzy, to dlaczego tego nie zrobić? Co więcej, poza dostępnością do usług, konkurencja w każdym zawodzie jest dobra. A ona występuje wtedy, kiedy mamy swobodny dostęp. Przy deficycie nie można mówić o konkurencji.
Miał pan karierę naukową w swoim laboratorium, spokojną pracę, a nagle dostaje pan propozycję organizowania wydziału lekarskiego. Pierwsza myśl…?
– …że jest do zrobienia naprawdę coś dużego. Coś, co wpłynie nie tylko na przyszłość uczelni, ale i miasta, z którym jestem związany od pokoleń. Jestem bydgoszczakiem. Widzę problemy występujące w Bydgoszczy. Wydział medyczny na bydgoskiej uczelni jest dużym wzmocnieniem potencjału akademickiego naszego miasta. Odpowiedź była jedna – wchodzę w to.
Lubi pan wyzwania?
– Tak.
– Czy aby nie jest pan, przepraszam, to nie zarzut – gleboznawcą? I zmierzył się pan z tworzeniem wydziału lekarskiego.
– Trudno na to odpowiedzieć. Mógłbym powiedzieć przewrotnie, a jakie kompetencje ma historyk, który staje się rektorem wielkiego uniwersytetu? Jakie ma kompetencje zarządcze, by kierować jednostką z ponad miliardowym budżetem? Taki mamy model akademicki w naszym kraju. Od 2018 roku obowiązuje ustawa 2.0 konstytucja dla nauki i w kompetencji rektora jest praktycznie wszystko. Nie tylko decyduje on prawie o wszystkim, ale i za wszystko bierze odpowiedzialność. W zależności od tego, jaki sobie dobierze zespół: prorektorów, dziekanów, kwestorów, kanclerzy – na co ma wpływ – w jego rękach jest los uczelni, tak naprawdę olbrzymiej firmy zatrudniającej nawet kilka tysięcy pracowników. Politechnika Bydgoska zatrudnia ponad tysiąc dwieście osób. Połowa to administracja, a połowa to nauczyciele akademiccy. Pytanie: gdzie gleboznawca pacha się do medycyny jest naturalne (śmiech).
Przekonał mnie pan swoim działaniem. Wydział medyczny powstał.
– Podjąłem się sprawowania funkcji prorektora ds. rozwoju odpowiedzialnego za uruchomienie kierunku lekarskiego i utworzenie wydziału medycznego. Był to szereg bardzo szeroko zakrojonych działań…
Ale kadrę musiał pan zebrać.
– Tak. Myślę, że najbardziej pomocne były spotkania z życzliwymi nam osobami. Część przyszła do nas sama. Na przykład prof. Marek Harat spotkał się z nami na drugi dzień po ogłoszeniu inicjatywy organizowania medycyny na PBŚ i zaproponował współpracę. Takich osób było więcej. Były też osoby, do których zadzwoniłem i po prostu proponowałem spotkanie. Potem pojawiały się osoby polecane, proponowaliśmy współpracę. Ogłaszając kolejne etapy przygotowań, zainteresowanie współpracą z nami tylko rosło i zgłaszali się kolejni chętni. Nie było oczywiście tak pięknie cały czas… ale o wszystkim mówić nie wypada. Potem pojawiło się nasze „zwarcie” z Porozumieniem Rezydentów. Naszym zdaniem działania PR były krzywdzące dla naszej uczelni, a oskarżenia bezpodstawne.
Przypomnę, że Porozumienie Rezydentów zweryfikowało waszą przyszłą kadrę…
– Tak. Wykonywane były telefony, wysyłane maile do osób, które zadeklarowały chęć współpracy z naszą Uczelnią. Te osoby poczuły się bardzo niekomfortowo, wręcz zaszczute i przestraszone. Część z nich pracowała przecież na innych uczelniach. Były pretensje do nas o wyciek danych osobowych. Rzeczą oczywistą jest to, że tworząc nowy kierunek nie ma możliwości utworzyć zespołu nauczycieli akademickich wyłącznie z grona tzw. wolnych strzelców. Migracja pracowników jest czymś naturalnym, nie tylko na uczelniach. Przecież tak samo dzieje się na innych kierunkach czy w innych branżach. Nowy kierunek staje się atrakcyjny dla ludzi pracujących gdzie indziej.
Zrobiliście kolosalną robotę, tworząc wydział medyczny. Zastanawiałem się, czy teraz spoczniecie na laurach, czy też możemy spodziewać się kolejnych niespodzianek?
– Zapewniam, że nie spoczniemy.
Miał pan chwile zwątpienia?
– Była taka chwila, ale zmobilizowała nas jeszcze bardziej. Na wiosnę tego roku pojawiły się zawirowania związane z całkowitą dezinformacją. Szum medialny podsycany przez Porozumienie Rezydentów postawił te kilkanaście uczelni tworzących kierunki lekarskie w bardzo złym świetle. Rektorzy tych uczelni dwa lata wcześniej zdecydowali się podjąć bardzo duże ryzyko otwarcia tego kosztochłonnego kierunku na własnych uczelniach. Wydali duże pieniądze ze swojego budżetu, kredytując nowy kierunek w nadziei, że zostanie on uruchomiony. Podjęli też olbrzymią pracę organizacyjną. I zostali wrzuceni do jednego worka, byli obrzucani przez dziennikarzy błotem, że będą kształcić neolekarzy na neokierunkach, że będzie zaniżony poziom kształcenia. Przecież to wszystko wpływa na wizerunek całej uczelni! Jesteśmy dobrą, bydgoską uczelnią z 74-letnim doświadczeniem, z doskonałym zapleczem laboratoryjnym. Nie będziemy uczyć medycyny swoimi inżynierami, tylko zatrudniamy doświadczonych nauczycieli akademickich, którzy od lat prowadzą zajęcia na kierunku lekarskim. To całe nieporozumienie doprowadziło do kryzysu wizerunkowego tych uczelni.
Odpowiadaliście na zarzuty.
– Dementując nieprawdziwe informacje, naraziliśmy się na atak Porozumienia Rezydentów. Konfrontacja sięgnęła zenitu, a w naturze uczelni nie ma wchodzenia w coś takiego. Czy to było potrzebne?
Niedługo przecinamy wstęgę w wyremontowanym prosektorium Szpitala Miejskiego (rozmawialiśmy przed wtorkowym otwarciem – przyp. red.).
A kiedy otrzymacie szpital?
– Po naszej stronie wszystko zostało załatwione. Ratusz przygotował porozumienie i wszystkie dokumenty umożliwiające notarialne przekazanie szpitala. Komplet dokumentów trafił do ministerstwa zdrowia oraz ministerstwa nauki, ustawowo jest wymagana zgoda obu ministerstw. Kiedy przyjdzie zgoda ministerstw, idziemy dalej. Prezydent Rafał Bruski deklaruje niezwłoczną wizytę u notariusza i przekazanie szpitala. Od roku jesteśmy związani umową ze Szpitalem Miejskim, podobnie jak z siedmioma pozostałymi szpitalami. Niezależnie od momentu podpisania porozumienia rozpoczynamy kształcenie w Szpitalu Miejskim. Pierwsze przedmioty, na czele z anatomią, rozpoczynają się od początku roku akademickiego.
Z naborem nie było kłopotu?
– Jako jedyna z nowych uczelni ruszyliśmy z naborem w zaplanowanym terminie. Zgłosili się ludzie z całego kraju. 847 kandydatów na 60 miejsc. Ponad 14 osób na jedno miejsce. I to w momencie, kiedy w mediach toczyła się debata, że otwieramy neokierunek… Mimo to udało się. Zakwalifikowanych zostało blisko 800 osób. Pierwszy i jedyny etap został zamknięty. Rekrutacja zakończyła się 30 września a limit uzupełniany był z listy rezerwowej.
Które kierunki politechniki były do tej pory najbardziej oblegane?
– Do tej pory były to takie kierunki jak budownictwo, informatyka stosowana, elektrotechnika, mechatronika, zoofizjoterapia i pielęgnacja zwierząt, architektura, biotechnologia czy finanse i rachunkowość, ale medycyna to rekord.
Wystartowaliście na dopalaczach!
– Mogliśmy się tego spodziewać na medycynie. Jako jedyni nie wstrzymaliśmy rekrutacji. Rozporządzenie o limitach wychodzi co roku, ale najważniejsze jest, kiedy się ukazuje. Zwykle pod koniec czerwca, na początku lipca. Teraz było trochę później. Najważniejsze, żeby było podpisane do końca trwania rekrutacji. W naszym przypadku stało się to dwa dni przed końcem rekrutacji.
Co dalej?
– Bardzo poważnie myślimy o nowych kierunkach. Działamy jeszcze poważniej, ale na razie niczego nie powiemy!
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!