Spotkanie autorskie z Tomaszem Petrusem odbędzie się w czwartek (20 kwietnia) o godz. 18.00 w Kujawsko – Pomorskim Centrum Kultury w Bydgoszczy przy placu Kościeleckich 6. Na pierwszym planie – książki autora / Fot. Roman Laudański
–W banku pracowałem od rana do wieczora. To rodzi najróżniejsze zagrożenia, z których wypalenie zawodowe może być najmniejszym problemem – opowiada Tomasz Petrus, współtwórca Banku Pocztowego, były dyrektor oddziału Banku Handlowego w Bydgoszczy, obecnie autor książek.
Wydał cztery książki, a wcześniej był bankowcem. Urodzony w Szczecinie bydgoszczanin, przez trzydzieści lat związany z bankowością. Tomasz Petrus napisał już dwa tomiki wierszy Czarno-białe i Powtarzalność oraz cztery powieści: cykl pt. Dwie studnie (2018, część I: Wstążka z płótna, część II: Skrzydła u ramion, część III: Droga do świątyni) oraz „Milczenie nut” (2021). „Milczenie nut” to opowieść przenosząca nas m.in. do Bydgoszczy z drugiej połowy XX wieku. Cykl „Dwie studnie” to historia z XII wieku rozgrywająca się w ciągu około pięćdziesięciu lat, głównie w księstwach ówczesnej Polski, w Rzeszy Niemieckiej oraz w Ziemi Świętej.
Roman Laudański: Piszesz coś nowego?
Tomasz Petrus: – Na razie mam przerwę w pisaniu, skończyłem właśnie nową książkę, „Ślady gwiazd”. Przy okazji – pisanie jest łatwiejsze niż wydawanie książek. Po napisaniu masz dylematy: komu to pokazać, co z tym zrobić?
– Okolice Kanału Bydgoskiego to kraina twojego dzieciństwa i młodości?
– Co prawda urodziłem się w Szczecinie, ale po kilku tygodniach rodzice przeprowadzili się do Bydgoszczy. Szczecin lubię, ale największy sentyment mam do Bydgoszczy, która rzeczywiście jest moją krainą dzieciństwa. Szczególnie okolice Kanału Bydgoskiego i ulicy Nakielskiej.
– Dlatego akcja twojej powieści „Milczenie nut” rozgrywa się w tej okolicy?
– Łatwiej pisze się o rzeczach, które dobrze znasz i czujesz. Nie zaszywałem się z książką w krzakach, jak jeden z moich bohaterów, ale bardzo dużo jeździłem rowerem ścieżkami nad Kanałem Bydgoskim.
– Składakiem z „Rometu”?
– Jak najbardziej, ale on nie miał nazwy, bo to była wersja eksportowa. Wdzięczna pacjentka mojego taty pracowała w „Romecie” i załatwiła ten rower. W tamtych czasach rowery nie czekały na klientów w sklepach. Bardzo długo mi służył. Chodziłem do tej samej szkoły, która występuje w „Milczeniu nut”, sporo kolegów tu mieszkało. Ulica Chłodna, Słoneczna, Jary między Błoniem a Nakielską. Pamiętam jeszcze barki śluzujące się na starym kanale.
– Twoje refleksje na temat Bydgoszczy?
– Żal miesza się z dumą. Największą słabością rzeczywiście jest to, że nie udało się nam z wyższymi uczelniami. Młodzi nadal wyjeżdżają z miasta na studia. Dziś idzie to w dobrym kierunku, ale potrzeba dziesięcioleci i pokoleń, żeby politechnika dorównała uczelniom w kraju, ale zawsze trzeba próbować. Nie można powiedzieć, że czegoś się nie da i cześć.
– Przez około 20 lat byłeś dyrektorem bydgoskiego oddziału Banku Handlowego, znałeś wszystkich prezesów dużych firm.
– W Bydgoszczy jest ogromny potencjał chociażby ze względu na liczbę mieszkańców. Pewne zjawiska związane z ekonomią muszą w takich warunkach występować.
– Klienci „Handlowego” pracowali na markę miasta?
– W banku zawsze podkreślałem, że zależało nam na „aktywnej obecności”. Na biznesie nie na chwilę, ale działalnością w dłuższej perspektywie. Uważam, że bank ten dobrze spełnił swoją rolę, jak i cała bydgoska bankowość.
– W latach 90. co miało upaść – upadło.
– Część mniejszych banków zniknęła z mapy gospodarczej miasta, ale oddziały mieliśmy bardzo silne, co świadczyło o potencjale miasta i regionu. Bank Handlowy miał w Bydgoszczy jeden z największych oddziałów w Polsce. W ścisłej czołówce pod względem akcji kredytowych, liczby klientów czy pracowników. Porównywano nas z Poznaniem, Wrocławiem, Krakowem.
– Skończyłeś finanse w Sopocie i jako absolwent studiów pracowałeś w Narodowym Banku Polskim, aż z kilkuosobową grupą młodych bankowców u schyłku PRL-u otrzymałeś z Poczty Polskiej propozycję zbudowania od podstaw Banku Pocztowego w Bydgoszczy.
– Kiedy jesteś młody, to patrzysz na takie zadanie jak na projekt do wykonania. Poczta Polska była wtedy peerelowskim molochem. Pamiętam, że przy wejściu stał jakiś pan, który sprawdzał, kto się spóźnia. Spóźnialscy byli spisywani, czemu towarzyszyła atmosfera: „Oj, oj, zapamiętamy was”. Kilka miesięcy zajęło nam pozyskanie akcjonariuszy, przygotowanie dokumentów dla nowego banku. Wojtek Kulka, z którym studiowałem, został pierwszym prezesem Banku Pocztowego, a ja chciałem pracować w bankowości, ale bliżej klientów. Pojawiła się również inicjatywa tworzenia oddziału Banku Handlowego. Miałem się tam zająć rozliczeniami zagranicznymi oraz pozyskaniem importerów i eksporterów wśród klientów. Wtedy w bankowości wszystko się rodziło, włącznie z dziurawym prawem dewizowym. Na szczęście ominęły nas oscylatory, afery. W PRL-u dewizy traktowane były bardzo restrykcyjnie, były dobrem rzadkim. Dolary i marki trzeba było oddawać państwu, które wydawało bony towarowe. Aż tu nagle rozkwitła wolność gospodarcza i czasy, które określiłbym: Hulaj dusza, piekła nie ma!
– Przez znaczną część życia zajmowałeś się pieniędzmi, a później, nieoczekiwanie napisałeś powieść (dwa tysiące stron!) rozgrywającą się w dwunastowiecznej Polsce!
– Źródeł upatruję w zainteresowaniach. Zawsze lubiłem geografię i historię. Potrafiłem godzinami wertować atlasy z mapami, czytałem książki podróżnicze, prenumerowałem „Poznaj świat”. Kiedy przestałem pracować w banku, byłem w wieku, w którym trudno już znaleźć coś nowego. W banku pracowałem od rana do wieczora. To rodzi najróżniejsze zagrożenia, z których wypalenie zawodowe może być najmniejszym problemem. Kiedy pojawił się pomysł na książkę, to postanowiłem ją napisać.
– Kiedyś opowiadałeś o twórczej nocy w Agadirze, kiedy pod koniec urlopu całą noc myślałeś i robiłeś notatki do książki.
– A po powrocie zacząłem studiować źródła historyczne, bo żeby pisać trzeba najpierw dużo przeczytać literatury pięknej, jak i faktów. Np. jest kronika związana z Piotrem Włostowicem. Czas podziału dzielnicowego, synowie Krzywoustego dzielili się władzą. Władysława wygnali, panowała wojna domowa. Zaletą średniowiecza są niedopowiedzenia, które uruchamiają wyobraźnię. Co pozwala budować postaci, ich życie. Masz tylko słabe echo z odległego czasu bez faktografii. Resztę wymyślasz.
– Jak prowadzisz bohaterów? Muszą walczyć, kochać? Piętrzysz przed nimi przeszkody?
– Funduję im pełnokrwiste życie pełne wyzwań, choć staram się nie wpędzać ich w niepotrzebne traumy, ale w powieści musi dziać się więcej niż w życiu przeciętnego człowieka. Staram się rzecz kończyć happy endem, ale znajduję frajdę w przedstawianiu ich losów na tle rzeczywistych wydarzeń. Dotyczy to zarówno „Milczenia nut”, jak i najnowszej książki „Ślady gwiazd”. Akcja rozgrywa się w Bydgoszczy w czasach PRL-u. Np. wykorzystałem spalenie zagłuszarki na Wzgórzu Dąbrowskiego, co obserwuje jedna z bohaterek. W „Milczeniu nut” Niemca, Wilhelma, ukrywa po wojnie Polka, Anna. Czy to było możliwe? A czemu nie? Czy w powojennej Bydgoszczy, w warunkach bardzo opresyjnej władzy, coś takiego byłoby możliwe? Nie wiem, ale fikcja literacka dopuszcza różne rozwiązania. Był przypadek Niemca walczącego w AK.
Kieruję się przekonaniem, że świat nie jest czarno – biały. Tak powinniśmy podchodzić do naszej historii. Mnie interesuje kwestia zachowania człowieczeństwa. Wydarzenia wojenne są tragiczne, szczególnie te z początku wojny w Bydgoszczy. Pierwsza fala terroru, nauczyciele mordowani w Dolinie Śmierci. Fałszywie oskarżani mieszkańcy mordowani na Starym Rynku. Ofiary, z którymi łatwiej się utożsamiać. A przecież byli w tamtym czasie także normalni Niemcy, tylko tu trudniej znaleźć przejawy człowieczeństwa.
– Pisanie sprawia ci radość?
– Oczywiście. Potrzebuję ciszy i spokoju. Najlepiej pisze mi się w samotności. Skończyłem „Ślady gwiazd”, teraz odpoczywam, ale chciałem jeszcze pociągnąć akcję rozgrywającej się w XII wieku powieści „Dwie studnie”. Myślę też o ich wydaniu, ponieważ po napisaniu wydrukowałem je w niewielkim nakładzie dla rodziny i przyjaciół. Wysłałem je do kilku wydawnictw, czekam na odpowiedź. Zależałoby mi na tym, żeby książka zaistniała. A co do „Śladów gwiazd”, to najpierw poproszę kilka osób o krytyczną lekturę, potem obrażę się, wysłuchując ich uwag (śmiech).
– Do bankowości już cię nie ciągnie?
– Już jest za późno. Nie czarujmy się, wiemy, jak są dziś traktowane siwe głowy. Mam 62 lata, spełniam się w rożnych aktywnościach. Z mojego rocznika wiele osób odchodziło z bankowości w tym samym czasie co ja. Teraz w bankach pracują młodzi, i dobrze, bo to naturalna kolej rzeczy. Na dzisiejszą bankowość patrzę już jak przechodzień. Nie mam żalu, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.
– Wróćmy do oceny miasta.
– Gdyby nie wojna, PRL, to mielibyśmy szansę na lepsze miasto, na lepsze życie. Po 1989 roku zaczął się rozwój. Każde miasto w Polsce ma blizny. Straty wojenne Bydgoszczy były stosunkowo niewielkie, o tym się mówi. Teatr Miejski spłonął bezpowrotnie. Został pusty plac. Pierzeję zachodnią Niemcy rozebrali. Także piękne kamienice przy ul. Mostowej z ciekawą lokalizacją nad rzeką. Za „komuny” ucierpiał kanał, bo trzeba było zbudować rondo Grunwaldzkie. Rozumiem potrzeby komunikacyjne, ale kanału mi żal. Zbigniew Raszewski w „Pamiętniku gapia” w kilku miejscach podkreśla, że stary kanał był unikatem na salę europejską. Na dodatek dwa spośród pięciu spichrzy spłonęły i nikt tego nie odbudował.
– A Szwedzi rozebrali zamek.
– Poczekaj, Szwedzi zburzyli, a ruiny rozebrali Prusacy. Cegła z zamku została wykorzystana w budynku Poczty Polskiej. Żal, że to nie przetrwało. Po pierwszej wojnie nie było tak wielkiej traumy, nastąpiła łagodniejsza zmiana administracji z niemieckiej na polską.
– Jesteś dumny z miasta?
– Tak. Kiedy mieliśmy bardzo silny oddział Banku Handlowego w Bydgoszczy, to budziło respekt. Jeździłem na spotkania dyrektorów do Warszawy, a Bydgoszcz na około dwadzieścia oddziałów zawsze była w czołówce.
– Skoro swoim bohaterom literackim fundujesz najróżniejsze przygody, to powiedz, jak radzisz sobie z przemijaniem?
– Pisanie pozwala mi zagłębiać się w moją młodość, czas mojego pokolenia. To daje mi impuls, możliwości opisania, co mogli wtedy myśleć, czuć i robić moi bohaterowie. Kiedy patrzę na tempo dzisiejszych czasów, to oczywiście odczuwam żal, że do pewnych rzeczy już nie wrócę. Na przykład nie będę już bankowcem. Chociaż jestem wdzięczny losowi, bo wreszcie mogę zająć się czymś, co sprawia mi frajdę.
– A jednak w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że coś się kończy lub skończyło.
– Teraz powinno zależeć nam na zdrowiu, by jak najdłużej korzystać z aktywnego życia. Lubię podróże, niekoniecznie egzotyczne wycieczki. Kiedy pisałem „Dwie studnie”, to wybrałem się do miejsc, w których dzieje się akcja. Byłem w klasztorze benedyktyńskim w Lubiniu. Pojechałem do Jeżowa (miasteczko na wschód od Łodzi), gdzie osiadła z miejscowym bartnikiem moja bohaterka, Beatrycze. Była tam wtedy dependencja klasztoru z Lubinia. Źródła nie mówią wprost, że pierwszym prepozytem, przełożonym, był wtedy Gall Anonim. Odwiedziłem też Szwabię – krainę na południu Niemiec. Zmodyfikowałem historię miejscowej średniowiecznej rodziny szlacheckiej, zwiedziłem okoliczne miejscowości, by lepiej to wszystko opisać.
W książkach patrzę w przeszłość. „Dwie studnie” to wiek XII, ale „Milczenie nut” oraz „Ślady gwiazd” to książki, w których sięgam do czasów II wojny światowej, do lat 50., 60. Nie umiem pisać o tym, co dzieje się tu i teraz. Może to podświadome dążenie do wycieczki w młodość? Czas dzieciństwa, młodości jest pozytywny i ważny. Jeśli ktoś nie miał wtedy życiowych turbulencji, to zachowuje wiele dobrych wspomnień. Szukam inspiracji w przeszłości, tam umieszczam moich bohaterów, ich doświadczenia, przemiany. Oczywiście mam świadomość, że to nie musi trafiać w oczekiwania obecnych czytelników.
– Przepraszam, o ile oni jeszcze są. Wiesz, co się mówi, że dziś jest więcej piszących niż czytających.
– Sam widzisz, co się czyta. W pierwszych dziesięciu pozycjach popularnego rankingu znajdziesz tylko jedną powieść Olgi Tokarczuk. Poza tym są kryminały, fantasy i literatura dla dzieci. Rozumiem, kryminały zawsze były czytane, także w PRL-u. Po rodzicach zostało mi mnóstwo książek, w tym serie całkiem sprawnie napisanych kryminałów. Romanse sięgające w przeszłość to raczej tematyka niszowa.
Spotkanie autorskie z Tomaszem Petrusem odbędzie się w czwartek (20 kwietnia) o godz. 18.00 w Kujawsko – Pomorskim Centrum Kultury w Bydgoszczy przy placu Kościeleckich 6.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!