„Polski inżynier nie jest gorszy od inżyniera chińskiego”. Cała prawda o dronach nie tylko z Bydgoszczy

Piotr Rutkowski, prezes zarządu firmy Aviation Technik sp. z o.o. w Bydgoszczy. Fot. B.Witkowski/UMB

– Polski inżynier nie jest gorszy od chińskiego. My też potrafimy projektować i budować drony – zapewnia Piotr Rutkowski, prezes zarządu firmy Aviation Technik sp. z o.o. w Bydgoszczy.

Młodość? – Miałem piętnaście lat, skończyłem podstawówkę i pojechałem do Dęblina do Szkoły Orląt – wspomina Piotr Rutkowski, prezes zarządu bydgoskiej firmy Aviation Technik sp. z o.o. – Chciałem latać. Zawiozłem papiery do Liceum Lotniczego, a rodzicom wysłałem telegram: „Egzaminy zdałem, badania przeszedłem, zostaję w szkole”. Próbuję sobie wyobrazić dzisiejszych piętnastolatków na moim miejscu. 400 kilometrów od domu. Bez „komórki”. Wtedy było tak duże zapotrzebowanie na pilotów, że w Zielonej Górze powstała filia Liceum Lotniczego. Buntowaliśmy się, bo przecież chcieliśmy się uczyć w Szkole Orląt, a nie w Zielonej Górze, ale ktoś jednak nad nami czuwał, jako pierwszy rocznik trafiliśmy do absolutnie nowej szkoły. Tworzyliśmy ją, a teraz co roku spotykamy się na zjazdach absolwentów. W pierwszych klasach było nas 150, z czego jedna trzecia skończyła szkołę. Nauczyciele docisnęli nas nauką i sportem, taki model wychowawczy na nas podziałał.

Później latał na wszystkich typach samolotów, które były w aeroklubach: na wilgach, jakach, itp. Z uwagi na stan zdrowia nie zdążył latać w wojsku.

– Komendant Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, generał Mirosław Hermaszewski zaproponował mi pozostanie w szkole na kierunku politycznym – wspomina Piotr Rutowski. – Odpowiedziałem, że się do tego nie nadaję, a poza tym żaden z kolegów już nigdy nie podałby mi ręki. To był czas po stanie wojennym. Wojsko miało fatalną opinię. Generał powiedział, że rozumie. Wróciłem do Bydgoszczy. Miałem wszystkie uprawnienia, zacząłem pracę w Wojskowych Zakładach Lotniczych. Znam każdy zakamarek zakładu. Przepracowałem tam 32 lata.

Remontowaliśmy samoloty Lim-2, Lim-5 oraz Iskry. Do dziś obudzony w środku nocy pamiętam, co należało przy nich robić podczas przeglądów i remontów. Przede wszystkim zajmowałem się urządzeniami radiolokacyjnymi. A karierę w bydgoskich Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2 zaczynałem od stanowiska mechanika wydziałów remontowych, przez kolejne szczeble kariery, projekty modernizacyjne, a później okazało się, że w WZL-ach byłem jedynym cywilem w służbach remontowych (płatowiec, silnik, osprzęt) na kierowniczym stanowisku. Był nawet okres, w którym miałem pod sobą wojskowych, co w tamtych czasach nie było czymś zwyczajnym.

Sto samolotów rocznie

– Jestem z pokolenia, które remontowało w WZL-ach ponad sto samolotów rocznie – mówi Piotr Rutkowski. – Pamiętam dyrektorów wizjonerów, którym na sercu leżała przyszłość zakładów. Wiedzieli, że trzeba przygotować się na remonty kolejnych maszyn: Su-22, że  będziemy toczyć bój o MiG-a-29, bo wcale nie było powiedziane, że one będą naprawiane w Bydgoszczy. Przecież myśliwcami zajmowały się Wojskowe Zakłady Lotnicze w Dęblinie. Myśmy im to odebrali. Byliśmy przeszkoleni, nastawieni na nowe technologie, dlatego zdecydowano, że MiG-29 będzie remontowany w Bydgoszczy. To były lata 90. Cała załoga, zarządy, dyrekcje postawiły zakłady na nogi. Poprawiliśmy handel, marketing. Aleksander Szczygło, minister obrony narodowej zdecydował o przekształceniu państwowego przedsiębiorstwa podległego MON w spółkę akcyjną. Na zasadzie: a teraz się martwcie.

I zaczęły się problemy. Zakład znalazł się na równi pochyłej.

Rutkowski przepracował w WZL-ach 32 lata. Do rządów PiS-u włącznie. – I to chyba była najczarniejsza karta historii zakładu – mówi Piotr Rutkowski. – Przez trzydzieści lat unikaliśmy w zakładach polityki. Liczyła się merytoryczna praca i potrzeby obronności naszego kraju. Zawsze powtarzam, że znam się na niewielu rzeczach, ale znam się trochę na samolotach.

Armia dronów i wojna na Wschodzie

Później Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej zapowiadał armię dronów z bydgoskich WZL-i uzbrojonych w głowice bojowe z bydgoskiej Belmy atakujące wroga.

– To był nasz projekt – przyznaje Piotr Rutkowski. – W Polskiej Grupie Zbrojeniowej staraliśmy się skonsolidować i naprawić przemysł lotniczy w Polsce. Czy to się udało? Nie do końca. Trwało zbyt krótko. Kiedy odchodziliśmy zakłady miały zamówienia na dwa – trzy lata do przodu. Miały pieniądze. PiS niczego nie zrobił, nie rozwinął tych zakładów. Później nowoczesny zakład lotniczy zaliczył zjazd. Inaczej konsoliduje się dwóch-trzech bogatych, a inaczej dwóch-trzech biednych.

Wojna w Ukrainie trwa od 2014 roku. Czy wyciągnęliśmy z tego wnioski? – Na moje miejsce władza PiS przysłała politologa, którego zresztą zwolnili po dwóch latach – wspomina Piotr Rutkowski. – Te zakłady nie są prostym kawałkiem chleba. To była ciągła próba zachowania synergii pomiędzy potrzebą rozwoju, brakiem pieniędzy, dobrą współpracą z wojskiem lub jej brakiem. W tym czasie politycy klepią cię po plecach, ale to się nie przekłada na wizję rozwoju przedsiębiorstwa.

Centrum kompetencyjne

Piotr Rutkowski: – Dwa razy byłem na odprawie u Macierewicza. W Polskiej Grupie Zbrojeniowej, gdzie pracowałem przez prawie dwa lata, wiedzieliśmy, że trzeba tworzyć drony. Wykuwały się projekty: Orlik (dron rozpoznawczy), Wizjer (rozpoznanie obrazowe). Potrafimy zbudować kompetencje, tylko trochę źle to lokowaliśmy. Mówię my, bo ja też nie jestem bez grzechu. Podpatrywaliśmy cały świat produkujący systemy bezzałogowe: Izrael, Stany Zjednoczone, Turcję, Włochy, Francję, nawet Białoruś, kiedy jeszcze mieliśmy lepsze relacje. Jeśli ktoś ma trochę wiedzy o samolotach i lotnictwie, to wie, że stworzenie aparatu latającego zawsze jest kompromisem między wagą, oporem aerodynamicznym, siłą nośną a udźwigiem. Jak za duży udźwig, to musi być większy silnik, żeby maszyna wystartowała. Duży silnik wymaga większej ilości paliwa, a to przekłada się na duży ciężar i opór.

Przedsiębiorstwa państwowe nie produkowały dronów wojskowych. Wysłałem kolegę do firmy Margański & Mysłowski. Przecież to nasz kraj od prawie stu lat produkuje szybowce. Także kompozytowe. A dron to nic więcej niż dobry szybowiec, tylko z silnikiem. Nie trzeba uczyć Polaków, jak skonstruować aparat latający. To możemy zrobić sami. Trzeba wyłożyć pieniądze. Wtedy mieliśmy ofertę budowy certyfikowanego drona w dziewięć miesięcy, którego wykorzystywalibyśmy do prób z dobranym silnikiem i możliwością jego rozwoju. yna go wykorzystać. Nie jesteśmy głupsi niż inni. Nie wszystko miało być projektowane i budowane w WZL-ach. Bo po co?. Liczyła się cała grupa PGZ? Wtedy tak miało być. Jeśli praca jest podzielona, firmy ze sobą kooperują, to wtedy można było ustanowić w Bydgoszczy Centrum Kompetencyjne Systemów Bezzałogowych. To było nasze marzenie, pomysł Darka Sokólskiego (obecny prezes WZL) i mój, a nie ministra Kownackiego, co można sprawdzić w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, Wiem, kiedy zarząd PGZ podjął decyzję o powołaniu takiego centrum. Tylko, że  kompetencje nie równają się budowie płatowców. Myśmy jako WZL tego nigdy nie robili. To miały robić inne firmy z grupy PGZ. Centrum kompetencyjne miało być najbardziej inteligentną, najnowocześniejszą częścią tego zadania – integracją wszystkich systemów. W zasadzie nie było lepszej firmy od bydgoskich WZL. Przecież nikt inny nie połączył samolotu rosyjskiego z zachodnią technologią, tylko my. Mieliśmy w tym wielkie doświadczenie. W Centrum Kompetencyjnym zarządzalibyśmy programem, wykorzystując komponenty zachodnie lub polskie. Ten robi jedno, tamten drugie, a my składamy wszystko do kupy, bo mamy serce systemu.

Pojęcie o lotnictwie

Piotr Rutkowski: – Z dronów korzysta nie tylko wojsko, także służby mundurowe. Myślę, że w służbach specjalnych jest już świadomość, że korzystanie z dronów chińskich równa się wysyłaniu danych do Chin.  Sercem systemu zawsze jest łączność, szyfrowanie, telemetria. To jak z dronami z Izraela. Sprzedadzą ci wszystko za wyjątkiem oprogramowania. Chyba że to Pegasus, choć tak do końca nie wiemy, co w nim siedzi. W czasach rządów PiS, w zarządzie WZL nr 2 zostało tylko kilku specjalistów, którzy mieli pojęcie o lotnictwie wojskowym, a  w chyba tylko jeden człowiek, który miał pojęcie o jego stricte technicznej części. To było osiem lat zjazdu zakładów. Zmiany zarządów co kilka miesięcy. Ludzie z nadania partyjnego, którzy nie mieli pojęcia o lotnictwie. A w WZL-ach powinno być jak w każdej firmie: wizja, strategia, cele operacyjne.

Miałem z Polskiej Grupy Zbrojeniowej wrócić do zakładów, ale PiS zdecydował inaczej. I tak nigdy się nie obraziłem na zakład. Zostawiłem tam ponad połowę swojego życia. Od razu otworzyłem swoją firmę Aviation Technik. Bo po co robić coś, na czym się nie znasz?

Zaczęliśmy od projektowania i produkcji systemów bezzałogowych zwanych dronami. Pracowaliśmy dla służb porządku publicznego: policji ABW. Handlowaliśmy też gotowymi produktami. Pół żartem, pół serio mówię, że sprzedaliśmy wtedy więcej dronów niż WZL-e, chociaż one dostały duże pieniądze na realizację projektów dronowych. Klientem WZL-i było także wojsko, ale zakłady nie miały wtedy dobrych relacji z armią. 

– Moja firma dobrze się rozwijała – dodaje Piotr Rutkowski. – Koncesje, systemy zarządzania jakością były priorytetem. Jesteśmy instruktorami, szkolimy ludzi nie tylko z latania, ale także z operacyjnego wykorzystania systemów bezzałogowych: najróżniejszych kamer termowizyjnych czy innych. Tuż przed pandemią obserwowaliśmy bardzo duże wejście Chińczyków do Europy. Chińska firma DJI zarzuciła rynek swoimi produktami, a wiem, że z nimi nigdy nie wygramy. Tylko trzeba pamiętać, że nie jesteśmy głupsi od Chińczyków, choć jest nas mniej. Polski inżynier nie jest gorszy od inżyniera chińskiego.

Najlepsze głowice

Czy doczekamy się wojskowych dronów? – Tak, za chwilę wejdą programy Wizjer i Orlik. Choć w pół roku nie da się nadgonić kilkuletniego opóźnienia. Poprawiły się relacje z wojskiem. Wiem że Darek Sokólski robi, co może, ale bez pomocy będzie to bardzo trudne. Na razie WB Electronics dostarcza dobre drony obserwacyjne wspomagające artylerię. Kiedyś tłumaczyłem ministrowi Macierewiczowi, że nie jest problemem wyprodukowanie setek tysięcy dronów. Moglibyśmy produkować ich tysiące z jednymi z najlepszych na świecie głowicami z Belmy.

– Tylko musi być jakiś program polskiego wojska, projekt, założenia, prawda? Najpierw rozmowy z wojskiem, czego potrzebują. Później ustalamy, w co mają uderzać głowice. Ukraińcy zamieszczają filmiki z ataku dronów np. na czołgi. Ale czy ktoś pyta, ile dronów trafia w cel? Jeśli 20 procent wystrzelonych dronów dolatuje do kontaktu, to dużo. Z kolei Rosjanie atakują irańskimi Shahedami, na które Ukraińcy właściwie znaleźli już narzędzia obrony. Ukraińcy nauczyli się już  zestrzeliwać ok. 85 procent z wystrzelonych przez Rosjan bezzałogowców. Nasze drony podobnie muszą mieć co najmniej kilkudziesięciokilometrowy zasięg. Pozwoliłoby to na bezpośrednie atakowanie środków rozpoznania i kierowania ogniem artyleryjskim czy baterie haubic. Rzadko kiedy dron z głowicą od jednego do trzech kilogramów jest w stanie uszkodzić poruszający się pojazd, ale częściej może unieszkodliwić rozpoznane środki kierowania czy WRE. Potrzebujemy tanich dronów mogących latać z prędkościami 150 km/h na odległość nawet kilkuset kilometrów. Operatorzy trafiający w pojazdy na Ukrainie znajdują się w bezpośrednim styku. Dwa, może trzy kilometry od celu. Nie atakują celów poza ich wzrokiem.

Zostań prezesem

Czym jeszcze zajmował się w życiu? Był prezesem „Astorii”. – Poproszono mnie o pomoc klubowi od strony biznesowej, a ja w WZL-ach byłem szefem działu handlowego, miałem również swoją restaurację, firmę niezależną od WZL. Stare dzieje. Propozycja wsparcia Astorii dotyczyła miejsca w zarządzie, ale w przeddzień dowiedziałem się, że czeka na mnie fotel prezesa. Nie byłem z tego powodu zadowolony. To było dla mnie ciekawe doświadczenie zawodowe i społeczne. Czy za moich czasów „Astoria” miała najwyższe miejsce w lidze? Trzeba pytać dziennikarzy sportowych.

Drony pilnie potrzebne

– Polska armia potrzebuje dronów – mówi Piotr Rutkowski. – Z bardzo tanią platformę, o zasięgu ok. 30 – 50  km. Z platformą, w której zmieniając silnik będziemy zmieniać zasięg i udźwig. Kiedyś powiedziałem Macierewiczowi, że mamy w Polsce już dużo różnych dronów: izraelskich, tureckich i innych. Możemy rozpoznawać podejście pojedynczego żołnierza. Tylko nikt nie wie po co. Najważniejsze jest przekazywanie w czasie rzeczywistym danych o rozpoznaniu – z kamery dziennej, termowizyjnej, na podczerwień czy radaru SAR. A to są terabajty danych. To są ogromne wyzwania związane z przesyłem danych. Nie da się przesłać obrazu 4K z nadajnika, który ma pół wata. Dlatego to tak ważna sprawa. Dane trzeba skompresować, zaszyfrować, wysłać w paczkach na potrzebną odległość i znowu rozszyfrować i odkodować, obejrzeć i podjąć decyzję. Na tym to wszystko polega. Możemy zachłystywać się wojskami dronowymi w Ukrainie i marzyć o naszych tego typu formacjach. Podziwiać, że Ukraińcy potrafią podesłać drona z podwieszonym granatem, który spada do czołgu, tylko to nie są wojska dronowe, a wojna. To jest przystosowanie sprzętu cywilnego na potrzeby wojny. Tylko tyle i aż tyle. Każdy z nas jeździ jakimś samochodem. Podczas wojny wytniemy dziurę w dachu, zamontujemy karabin maszynowy, ale nie powiemy, że to pojazd pancerny. Mamy tylko samochód wykorzystywany w czasie wojny. Taka jest różnica. Budowa wojsk dronowych wymaga wizji: dla której warstwy, na jakim poziomie taktycznym. Czy bezzałogowiec ma tylko rozpoznawać cele, czy też rozpoznawać, wskazywać cele i strzelać. Pytanie: czym strzelać? Jak daleko. Czy dron ma wrócić czy nie?

– Taką wizję mieliśmy przed laty w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. WZL-e zbudowały platformę, ale trzeba było ją oblatać zmodernizować.  A jakie mieliśmy w tym doświadczenia? Zerowe. Z mojego punktu widzenia wolałbym pojechać do polskiej firmy robiącej szybowce od stu lat, bo oni o aerodynamice widzą wszystko. Powyciągać specjalistów w Krosna, Bielsko – Białej czy Mielca. Dobrze im zapłacić, postawić zadania i za pół roku mam platformę gotową do latania. Współpracować z Politechniką Warszawską, Rzeszowską czy Bydgoską. Tylko brakuje kogoś, kto by to koordynował. Miało to robić Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, ale tam pieniądze trafiały na coś innego niż badania i rozwój. Niech wyjaśnia to prokurator.

Powoli to się wszystko się dzieje, ale musimy wspierać systemowo polski przemysł zbrojeniowy i wykorzystywać wszystkie pomysły i rozwiązania, które się pojawiają,

W Polskiej Grupie Zbrojeniowej myśleliśmy już o następnym kroku – pracy dronów w roju. I  jego coraz większą autonomizację. Wykorzystanie sztucznej Inteligencji. I to jest kolejny obszar, który teraz powinniśmy rozwijać, żebyśmy kiedyś nie musieli wycinać przysłowiowych dziur w samochodach.

Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!

Udostępnij: Facebook Twitter