Zbigniew Galiński Fot. nadesłane
– Turystyka to nie tylko pobyt pod palmami w Egipcie – mówi Zbigniew Galiński, organizator turystyki, instruktor kajakarstwa, autor przewodników kajakarskich, gospodarz stanicy we Wdzydzach Kiszewskich.
Roman Laudański – Prowadzisz bardzo turystyczne życie.
Zbigniew Galiński – Całe moje życie wiązało się z turystyką. Zaczęło się od studiów pedagogicznych w Bydgoszczy. Chciałem uczyć, to moje rodzinne tradycje. Przez dwa lata pracowałem w Szkole Podstawowej nr 10 przy ulicy Śląskiej. Uciekałem stamtąd, bo na siłę chcieli mnie zrobić szczepowym, a mnie ciągnęła turystyka, a nie polityczne, czerwone harcerstwo, bo to się działo w głębokim PRL-u. Przeniosłem się do Szkoły Podstawowej nr 29 na Błoniu, gdzie pracowali moi rodzice. Szkołę hucznie otwierał Henryk Jabłoński, przewodniczący Rady Państwa w PRL. Teraz jest tam IV LO.
– Nie urodziłeś się w Bydgoszczy?
– Rodzina pochodzi z Lublina. Po wojnie rodzice nauczyciele przenieśli się na Pomorze, pracowali w wiejskiej szkole w powiecie świeckim. Zastali w szkole stół wykorzystywany przez wojsko jako miejsce do operacji. Maturę zrobiłem w wieku 17 lat. Bydgoszczaninem jestem przez zasiedzenie. Rodzice pochodzili z Lublina, w 1943 roku brali ślub. Ojciec, Leonard, żołnierz Września, uciekł z niemieckiej niewoli, później musiał się ukrywać. Mama, Lucyna prowadziła w Lublinie ochronkę Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Mama była łączniczką AK, woziła z Lublina do Warszawy dokumenty, pieniądze, czasem broń. W Lublinie mieszkali na Dziesiątej, dzielnicy przez którą pędzono na roboty więźniów z Majdanka. Czasem zostawiali im żywność przy drodze. W domu słyszeli szczekania psów obozowych z Majdanka. Do Lublina mnie nie ciągnęło. Zostało kuzynostwo i groby. I sentyment do miasta.
– Czego uczyłeś w Bydgoszczy?
– Wychowania fizycznego, wychowania technicznego i przysposobienia obronnego. Musiałem „poskładać” etat. Przede wszystkim prowadziłem turystykę…
-… którą zaraziłeś się na studiach?
– W ramach klubu akademickiego we wszystkie weekendy wyruszaliśmy na rajdy piesze. Organizował je oddział międzyuczelniany PTTK w Toruniu. To była turystyka plecakowa, bardzo siermiężna.
– Pewnie jeszcze z brezentowymi plecakami….
– Już się pojawiały plecaki ze stelażem produkowane w bydgoskich Pomorskich Zakładach Artykułów Sportowych „Polsport” przy Dolinie. Będąc nauczycielem zakładałem szkolne koła krajoznawczo – turystyczne, które cieszyły się dużą popularnością wśród uczniów. Moim problemem były ograniczenia ilościowe. Brakowało opiekunów dla większych grup. Nauczyciele chcieli mieć wolne, a ja byłem kawalerem i jeździłem – bywało z pięćdziesiątką dzieci. Zabierałem rodziców do pomocy. Później spotykałem się jeszcze w nimi, kiedy pracowałem jako instruktor w Spółdzielni Mieszkaniowej „Zjednoczeni” i nadal urządzałem rajdy.
– Kaowiec w spółdzielni mieszkaniowej?!
– W tamtych czasach w spółdzielniach był fundusz społeczno – wychowawczy. Każdy mieszkaniec spółdzielni w czynszu płacił złotówkę od metra na taką działalność. Spółdzielnie miała pieniądze na kulturę i turystykę. Prowadziły domy kultury, miały działy społeczno – wychowawcze, łożyły na rozwój turystyki i rekreacji. No i było jeszcze koło wędkarskie z zarybianym Balatonem, także modelarnia. Kiedy zostałem zatrudniony w spółdzielni moim zadaniem było organizowanie spływów kajakowych. Powołałem także klub „Wszędołazy”.
Zainaugurowałem Ogólnopolski Spływ Kajakowy Mieszkańców Osiedli Mieszkaniowych, na który przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Pływaliśmy po Brdzie, Wdzie, innych rzekach. Spółdzielnia kupiła nawet własne kajaki – w tamtych czasach drewniane oraz przyczepę do ich transportu. Przez dziesięć lat miałem tam pole do popisu!
– Zaczęło się od turystyki pieszej i rowerowej, a później zaangażowałeś się w turystykę wodną?
– Pracując w szkole brałem udział w spływach nauczycielskich. W siedzibie Związku Nauczycielstwa Polskiego przy ulicy Buczka (dziś Czartoryskiego) działał Klub Turystyczny Belftur. Na taką działalność były pieniądze i mnóstwo chętnych na spływy. Jeździliśmy także na rajdy, organizowaliśmy imprezy wakacyjne, spotkania klubowe z prelekcjami. Działo się bardzo dużo, do dziś aktywni są tacy ludzie, jak Lechu Zagłoba – Zygler czy Adam „Wuja” Wachowicz. Kiedy skończyły się pieniądze – rozsypała się działalność.
– Jak wyglądała wtedy Brda?
– Pływaliśmy na wszystkich rzekach, co roku na innej. Zagospodarowanie Brdy było takie sobie. Po pracy w spółdzielni wystartowałem w konkursie na dyrektora okręgowego zespołu gospodarki turystycznej. Z turystyki plecakowej przestawiłem się na gospodarkę.
– Czyli turystykę „gospodarczą”.
– Na Brdzie było pięć stanic wodnych: Janowo, Sokole Kuźnica, Gostycyn Nogawica, Swornegacie i Charzykowy. Wymyśliłem wtedy i wprowadziłem w życie produkt pod nazwą: Kajakowy Tramwaj Wodny na Brdzie. W górze rzeki w stanicach były kajaki, klient zostawiał samochód i rozpoczynał spływ. Kajak zostawiało w stanicy w dole rzeki. Później samochód zbierał kajaki i odwoził je na start. Mieliśmy nawet własną produkcję kajaków! W szczycie w Charzykowych i Swornychgaciach udostępnialiśmy 250 kajaków! To wszystko chodziło po wodzie. Dopiero później mieszkańcy wyczuli, że na tym można zarobić i stworzyli własne, konkurencyjne wypożyczalnie. Czuję się trochę jak ojciec chrzestny tego przedsięwzięcia.
W konkursie Ministerstwa Sportu i Turystyki otrzymałem nagrodę za nowatorskie rozwiązania w turystyce: Kajakowy Tramwaj Wodny na Brdzie oraz Wahadło Kajakowe na Wdzie.
– W Polsce nie było takiego produktu?!
– No nie było, a my wyszliśmy naprzeciw zapotrzebowaniu. Wcześniej problemem było nie wypożyczenie kajaka, a jego oddanie. Kajakowy Tramwaj Wodny oraz Wahadło Kajakowe rozwiązały ten problem. Dzięki temu wszystkie kajaki chodziły na rzekach, z tego żyliśmy. Można było remontować stanice, rozbudowywać m.in. Gostycyn. Mieliśmy jeszcze stanicę w Tleniu na Wdzie. 10 lat pracowałem w PTTK w Okręgowym Zespole Gospodarki Turystycznej.
– Miałeś wtedy czas na pływanie?
– W drugiej połowie sierpnia zawsze robiliśmy spływ rodzinno – towarzyski dla kilkadziesięciu osób. Za każdym razem pływaliśmy inną rzeką, także na Suwalszczyźnie i Mazurach.
– No to się nie dziwię, że jesteś autorem kilkunastu przewodników kajakarskich.
W tym momencie do rozmowy włącza się żona Barbara: – Mnie też z kajaka wyciągnął.
– (śmiech) Poznaliśmy się na Międzynarodowym Zimowym Spływie Kajakowym na Brdzie. Uprawiało się wtedy wszystkie dyscypliny: rajdy piesze z „Piętaszkami”, rajdy na raty, rajd Wyczółkowskiego, to wszystko były nasze pomysły. W „Turkolu” byłem kolarzem, jeździliśmy rowerami po całej Europie. Później „wykopali” mnie z PTTK, pewnie mi za dobrze szło.

Zbigniew Galiński nad Brdą Fot. Roman Laudański/UMB
– I przyszła pora na siedlisko w Grochowie?
– Jeszcze pracując w PTTK, zapożyczyłem się i kupiliśmy starą rybakówkę nad jeziorem Grochowskim między Tucholą a Chojnicami. Powstała agroturystyka. Unijne pieniądze pozwoliły na zakup 20. kajaków. Zainwestowałem w remont, założyłem własną działalność i robiłem spływy. Nie minęło dużo czasu, gdy odezwał się Zarząd Główny PTTK, który poprosił, żebym jednak przejął w dzierżawę stanice wodne we Wdzydzach Kiszewskich i w Swornychgaciach. Wziąłem je, odnawiałem i remontowałem po kolei.
– Wdzydze Kiszewskie z Kaszubskim Morzem, czyli krzyżem jezior to magiczne miejsce.
– Dopiero po latach stanica zaczęła przynosić zyski i mogłem zainwestować w najnowszą promenadę.
– Najpierw stanęła wieża widokowa. Świetny pomysł!
– Kiedyś rozmawialiśmy przy kawie z dyrektorem Kaszubskiego Parku Etnograficznego, że przydałaby się taka atrakcja. Działaliśmy po kolei: projekt, pozwolenie budowlane. Teraz, po spłaceniu dotacji, PTTK przejął wieżę na własność. Co roku ją doglądamy, robimy przeglądy techniczne i jeśli trzeba wymieniamy belki.
– Wdzydze to miejsce dla żeglarzy i kajakarzy. Dla kogo jeszcze?
– Piechurów, rowerzystów. Wokół jeziora Wdzydzkiego są wytyczone szlaki. Powstać ma ścieżka rowerowa między Kościerzyną a Wdzydzami, co ułatwi komunikację.
– To miejsce jest atrakcją dla województwa pomorskiego, i dla kujawsko – pomorskiego.
– Kiedy byłem młodym nauczycielem prowadziłem obozy wędrowne z Bydgoszczy do Gdańska przez Kaszuby. Schronisko we Wdzydzach, wtedy w województwie bydgoskim, podlegało Polskiemu Towarzystwu Schronisk Młodzieżowych w Bydgoszczy. Szliśmy od schroniska do schroniska młodzieżowego. Na okres wakacji szkoły zamieniały sale lekcyjne na sypialnie, to była tania baza noclegowa. Łóżka, koce, kuchnia do dyspozycji.
– Wdzydze Kiszewskie żyją?
– W ostatnich latach bardzo się rozwinęły. Powstało dużo nowych ośrodków noclegowych, pensjonatów, domków.
– Podobno lubimy turystykę zagraniczną, a nie krajową.
– Latem Wdzydze są pełne. Widzę to chociażby po koncertach w naszej tawernie. Szantowy klimat ma znaczenie, przyciąga ludzi.
– A jak oceniasz turystyczne wykorzystanie Brdy w Bydgoszczy?
– Dobrze, że powstał kemping w Zimnych Wodach. Brakowało miejsca nad rzeką, gdzie można kończyć spływy, zatrzymać się. Kiedyś w PTTK wpadłem na pomysł, by wrócić do przedwojennych tradycji flisackich spływów w Bydgoszczy. Przecież flisacy spławiali tu drewniane tratwy. Przy okazji były spływy turystyczne na tratwach. Postanowiłem przywrócić tę tradycję. Zbudowałem tratwę na bazie dwóch czółen połączonych wspólnym podestem. Z dziennikarzami spłynęliśmy nią z Opławca do Bydgoszczy. Obsługiwało tratwę dwóch oryli, czyli flisaków z tyczkami (na dziobie i na rufie). W Opławcu jest silny nurt, bez specjalnego wysiłku można płynąć. Wystarczyło uruchomić wahadłowy spływ tratwą. O stałych godzinach lub raz dziennie, ale nie udało mi zrealizować tego pomysłu. Nie wiem, czy przy obecnych możliwościach technicznych nie można byłoby do tego wrócić.
– A spływów kajakowych na Brdzie jest wystarczająco dużo?
– We Wdzydzach mamy stałą ofertę spływów jednodniowych po różnych rzekach. Czy nie można byłoby wprowadzić tego w Bydgoszczy np. na odcinku od Janowa lub Opławca? Jest skąd wystartować, gdzie skończyć spływ. Są wypożyczalnie kajaków, można korzystać.
– Może zrobiliśmy się za wygodni?
– Ludzie tego chcą. W weekendy we Wdzydzach bywa, że wywozimy ludzi na spływy autobusami. W Przechlewie, Swornychgaciach, Rytlu jest również dużo spływów.
– Czujesz się spełniony w życiu na wodzie?
– Jak najbardziej, ale nie myślę, żeby z tego rezygnować. Zakodowałem sobie w głowie, że w takiej aktywności skończę żywot. Fotel, ciepłe kapcie i telewizor mnie nie interesują. Przy domu mam kajak, co jakiś czas pływam. Prawie codziennie jeżdżę rowerem. Dwa razy w tygodniu chodzę na tenis i intensywnie gram na Bartodziejach, tam, gdzie przed laty budowałem korty.
– Dużo czasu spędzasz we Wdzydzach Kiszewskich.
– W Bydgoszczy bywam rzadko, ale bardzo mi się miasto podoba, Kiedy tu wracam po sezonie ciągle jestem zaskakiwany nowymi inwestycjami. Kiedyś pracowałem w Wyższej Szkole Gospodarki, prowadziłem ćwiczenia z zagospodarowania turystycznego. Krzysztof Sikora, kolega, ścigał na uczelnię fachowców – praktyków, którzy znają turystykę nie tylko z teorii, ale przede wszystkim z praktyki. Drugim przedmiotem na turystyce było obozownictwo. Studenci musieli zaliczyć obowiązkowo m.in. spływ kajakowy, wycieczkę rowerową, rajd na orientację. Przekazywałem młodym, że turystyka, to nie tylko pobyt pod palmami w Egipcie. Dopiero w teorii i praktyce poznawali bardziej siermiężną turystykę. W ramach ćwiczeń jeździliśmy na spływy, obozy w Borach Tucholskich, siedzieliśmy przy ogniskach.
– Może i siermiężną turystkę, ale jakże urokliwą.
– Coraz częściej ludzie mają potrzebę uprawiania turystyki ruchu. To jest na topie. Widzimy to m.in. po indywidualnych aktywnościach. Ilu ludzi jeździ na rowerach, biega, ćwiczy. Jak często spływy startują z Opławca. Szlaki piesze i rowerowe są intensywnie użytkowane. Dziś dostępny jest lepszy sprzęt, odzież. No jak my się kiedyś ubieraliśmy?!
– W koszule flanelowe i swetry robione na drutach!
– To była podstawa!
– Widzisz przyszłość tej siermiężnej turystyki?
– Turystyka aktywna bardzo skutecznie się broni i rozwija. Na przykład województwo pomorskie zainwestowało duże unijne pieniądze w projekt Pomorskich Szlaków Kajakowych. Wszystkie szlaki wodne zostały uzbrojone w obiekty obsługujące turystów. Powstały nowe stanice, pola namiotowe, wypożyczalnie sprzętu, przenoski. Teraz trwa realizacja drugiego etapu tego programu. Trwa debata, kto ma utrzymać to w należytym stanie. Promenada z pomostami we Wdzydzach Kiszewski została zbudowana również w ramach programu Pomorskie Szlaki Kajakowe. Kiedyś kupiliśmy biologiczne toalety na wszystkie pola namiotowe wzdłuż szlaku Brdy. W ramach unijnych pieniędzy oznakowaliśmy Brdę. Stanęły tablice z kilometrażem rzeki. Dziś już trochę zaniedbane, bo ktoś musi je konserwować. A na Wdzie powstało to w ramach Pomorskich Szlaków Kajakowych.
– Nie żałujesz życiowego romansu z wodą.
– Absolutnie nie. Cały czas mam nowe pomysły. Głowa, na szczęście jeszcze dobrze pracuje. A jak nie ma kto pływać z dzieciakami we Wdzydzach, to wsiadam do kajaka i płynę.
Zapisz się na newsletter „Bydgoszcz Informuje”!