„Ważyłam 28 kilogramów” – opowieść maturzystki z bydgoskiego I LO o walce z anoreksją

W czasach przed anoreksją Agata ważyła ok. 52 kilogramy. Do 28 kg doszła w trzy lata Fot. Karolina Szopińska

Przed chorobą na śniadanie Agata zjadała kromkę chleba z masłem, serkiem i szynką. Do tego warzywa. Najpierw zmniejszyła porcję do trzech czwartych kanapki, później połowy, ćwiartki i jeszcze mniej. Potem doszła do wniosku, że skoro je tak mało, to może nie jeść nic.

O zaburzeniach odżywiania: anoreksji, bulimii nie mówi się głośno, bo wstydem jest zarówno nadwaga, jak i niedowaga. Agata Borkowska, maturzystka z bydgoskiej „Jedynki” opowiada swoją historię. 

28 kilogramów

Najgorszy moment choroby Agaty? Kiedy ważyła 28 kilogramów. Wprost trudno uwierzyć, że tyle może ważyć czternastolatka. Stan zagrażający życiu. Jak do tego doszło?

Agata zawsze była nadmiernie ambitna. Perfekcjonistka skoncentrowana na zdobywaniu najlepszych ocen. Odmawiająca udziału w urodzinach czy imprezach. Była jedną z uczennic doświadczalnego rocznika reformy edukacji zamieniającej gimnazja na podstawówki. – Może i twórcy tej reformy myśleli, że to prosta zamiana, ale przypomnę, że podwójny rocznik startował wtedy do szkół średnich, gdzie o miejsca w wymarzonych szkołach było trudno. Dlatego nie miałam czasu na nic innego oprócz nauki – przyznaje Agata.

Dziś uważa, że ta ambicja mogła sprowadzić ją na złą drogę. Skoro zbyt dużo czasu spędzała nad książkami. I doszła do wniosku, że skoro nie mogła kontrolować godzin nauki, zacznie kontrolować ilość jedzenia. A raczej niejedzenia.

Może większość rówieśników potrafiła odpuścić z nauką, nie zdobywać najlepszych ocen, ale nie Agata. – Najlepiej byłoby, gdybym dostawała same szóstki, choć z matematyki nie jestem najlepsza. Zdarzały się czwórki, piątki.

Kiedyś dostała z chemii piątkę z plusem. Po powrocie do domu płakała, że to nie była szóstka. – Czułam na sobie ogromną presję. To było niepokojące. Dziennikarze pytają mnie, czy taką presję wywierali na mnie rodzice [oboje są nauczycielami – przyp. red]. Bardzo często mówili: „Agata, przestań. Dlaczego tyle się uczysz?”. A ja wiedziałam, że chcę się dostać do najlepszego liceum w Bydgoszczy. Jeżeli nie będę miała świetnych wyników w nauce, nie dostanę się do wymarzonej szkoły. Przypomnę, że reforma spowodowała, że spotkały się wtedy dwa roczniki, które szturmowały licea. Mocna selekcja.

Jak nie jeść prawie nic

Przed chorobą na śniadanie Agata zjadała kromkę chleba z masłem, serkiem i szynką. Do tego warzywa. Najpierw ograniczyła porcję do trzech czwartych kanapki, później połowy, ćwiartki i jeszcze mniejszej porcji. Potem doszła do wniosku, że skoro je tak mało, to może nie jeść już nic. Wypije na śniadanie samą herbatę.

Obiady najpierw przygotowywali rodzice, ale później robiła je dla siebie Agata. Coraz bardziej ograniczała jedzenie. Po wizycie u dietetyka zaczęła liczyć kalorie. Zrozumiała, że do schudnięcia niezbędny jest deficyt energetyczny. Najpierw trzymała się diety ustalonej przez dietetyka, a później zmniejszała wielkość porcji warzyw.

W czasach przed anoreksją Agata ważyła ok. 52 kilogramy. Do 28 kg doszła w trzy lata. W tym czasie dwukrotnie była w szpitalu. Za pierwszym razem trzykrotnie mdlała podczas pobierania krwi. Wezwana karetka przewiozła ją do bydgoskiego szpitala. Trzytygodniowy pobyt zaowocował zmniejszeniem wagi o dwa kilogramy. Lekarze zdiagnozowali u Agaty anoreksję. – Już wcześniej czułam ja i rodzice, że mam problem z odżywianiem, że to najprawdopodobniej anoreksja. A w szpitalu nikt mnie nie kontrolował. Wybierałam, co chcę jeść – opowiada. – Owszem, panowała tam miła atmosfera, ale nie przełożyła się na moje zdrowie.

Dążyłam do śmierci

 – W weekendy jadaliśmy wspólne obiady – mówi Agata. – Mama nakładała mi małą porcję, z której i tak zjadałam połowę lub jeszcze mniej. Rodzice prosili, błagali, żebym jadła więcej. Były kłótnie, bo kiedy dziecko powoli się zabija, to trzeba interweniować. Można otwarcie powiedzieć, że w tamtym czasie dążyłam do śmierci. Zdawałam sobie z tego sprawę. Ale zanik jedzenia doprowadził mnie do depresji. Byłam w apatii. Nie chciało mi się żyć. Odczuwałam zniechęcenie do świata. W szkole dalej zależało mi na najlepszych ocenach.

Przyszła pandemia, a Agata znowu przestawała jeść.

–  Czasem pytają mnie, dlaczego na moje chudnięcie nie zareagował nikt z moich rówieśników? Tylko, że w pandemii nie chodziliśmy ani do szkoły, nawet nie wolno było wyjść na ulicę! – przypomina Agata – Czułam się samotna, pozbawiona rówieśników. Po domu chodziłam w dresach, które maskowały moją chudość. Pewnie, gdybym pojawiła się w szkole w dżinsach, każdy zauważyłby zmianę. Wcześniej nie ćwiczyłam na wuefach, ponieważ miałam zwolnienie lekarskie przez anoreksję. Rodzice i starsza siostra mnie widzieli, byli bardzo zaniepokojeni moim stanem, w którym – przyznaję – ja czułam się bardzo dobrze. Na początku bardziej sobie się podobałam, tylko doszłam do momentu, w którym nie potrafiłam zatrzymać się w chudnięciu.

Na początku założyła, że zmniejszy wagę do 47 kilogramów. Potem pomyślała, że skoro osiągnęła 47 kg, to może przecież zejść do 45. Z 45 kilogramów schodziła do 43, 42, 40. Aż przestała nad tym panować. – Myślałam, że mam kontrolę nad masą ciała, ale to ona zaczęła mną rządzić – mówi Agata. – Ważąc 28 kg wyglądałam bardzo źle. Chciałam przytyć, a jednocześnie nie chciałam więcej jeść. Chciałam lepiej wyglądać, żeby ubrania przestały na mnie wisieć, a bardzo nie chciałam przytyć.

Jak można żyć ważąc  28 kilogramów? Agata opowiada, że mitem jest to, iż anorektyczki nic nie jedzą. Ona jadła wyłącznie warzywa i dokładnie liczyła kalorie. Szybko chudła. Zapewnia, że bardzo chciała wyjść z anoreksji. Łudziła się, że choroba minie z czasem, sama przejdzie, ale skończyło się na drugim pobycie w szpitalu.

Agata od początku choroby pracowała z psychologiem (wizyty na NFZ). Pierwszy psycholog, po kilku spotkaniach, powiedział jej, że anoreksja jest wynikiem nastoletniego buntu. Bo zawsze dobrze się uczy, jak ten aniołeczek. Następnie zaproponował jej, szesnastoletniej dziewczynie, żebym zaczęła, jak rówieśnicy, pić, palić i zażywać – opowiada.

– Poczułam się ogromnie niezrozumiana. Zmieniłam psychologa. Drugi, trzeci równie nie przypadli mi do gustu. Czwarty zaczął od stwierdzenia, że są osoby bardziej potrzebujące i nie będzie się więcej ze mną spotykał – opowiada maturzystka.

– Rozmawiałam z nimi szczerze. Nie pytali, ile jem lub czy mam siłę ruszyć się z łóżka. Ważąc 28 kilogramów nie miałam na nic siły. Pamiętam, jak przed drugim szpitalem, pojechałam z rodzicami w góry. Mogłam wtedy ważyć 32 kg. Miałam potworne problemy z chodzeniem.  Mama musiała mnie brać nie pod rękę i prowadzić. Wiem, że tak się zachowują ludzie w wieku 80 plus. Wielokrotnie próbowałam jeść więcej, żeby przybrać na wadze, poprawić swoje zdrowie. Ale pierwsze zmiany w lustrze powodowały, że się poddawałam. Myślałam tak: czyli stracę to wszystko, co osiągnęłam w trzy lata? Uważałam, że ta chudość, że anoreksja jest moim sukcesem, że to efekt mojej kontroli.

Agata: – Starsza siostra Ola była jedną osobą, przy której mogłam zdjąć wszystkie ubrania. Czułam, że bardzo się o mnie martwi, ale mnie nie ocenia. Mama ogromnie się o mnie martwiła. Tata również.  Rodzice powtarzali, że chodzi im o moje zdrowie, o moje życie. Nie namawiali do przytycia, tylko prosili, żebym zaczęła więcej jeść. Nie można osobie chorej na anoreksję bez przerwy powtarzać: musisz przytyć, musisz przytyć. Ja najbardziej obawiałam się właśnie przytycia. Ważąc 30 kg, wieczorami kładłam się spać z obawą, czy obudzę się następnego dnia. Trudne chwile. Rano byłam szczęśliwa, że nadal żyję, ale nie widziałam w tym sensu. Miałam depresję. Bez siły fizycznej i psychicznej. Depresja powodowała, że nie chciało mi się żyć. Niedawno mama przyznała mi się, że zaglądała do mnie w nocy i nasłuchiwała, czy jeszcze oddycham.

W końcu psychiatra postawiła jej ultimatum. Agata idzie do szpitala albo rodzice pozwalają jej umrzeć. Była w stanie zagrażającym życiu. Ostatni moment na interwencję.

– Tata zaniósł mnie na rękach. Wyrywałam się, w tym szpitalu usłyszałam od psychologa, że wysycha mi mózg i są to zmiany nieodwracalne. To był najbardziej traumatyczny czas w moim życiu. Lekarze wyszli z założenia, że  rodzice mnie głodzą, ale sobie sami zaprzeczyli, gdy stwierdzili u mnie anoreksję. To sprzeczność – mówi uczennica I LO.

  – Przez miesiąc zostałam tylko utuczona. Szkoda, że ludzie nie rozumieją, że leczenie zaburzeń odżywiania nie polega na „tuczeniu”, ale zmianie myślenia. A podczas miesięcznego pobytu w szpitalu miałam tylko jedną konsultację psychiatryczną. Po trzech tygodniach! Podczas konsultacji psychiatrycznej pan doktor zapytał, czy wiem, ile jest dwa plus dwa? Jak człowiek w moim wieku nie mógłby tego wiedzieć?! Dziwne traktowanie.

W szpitalu lekarze zdecydowali o podłączeniu sondy – żywienia pozajelitowego. Lekarz przeprowadzający ten zabieg powiedział mamie Agaty, że potrwa to 20 minut. Czekała, bo wiedziała, że Agata jest przeciwna założeniu sondy. Minęło pół godziny, i nic. Mama coraz bardziej się niepokoiła, bo Agata była w stanie zagrażającym życiu. Czterdzieści minut i nic. Mama biegała, krzyczała po szpitalnym korytarzu. Bała się, że Agata już zmarła. Kiedy zaczęła walić w drzwi zabiegowego roześmiany doktor zaczął przepraszać. Powiedział, że studenci chcieli zobaczyć zabieg zakładania sondy. Minęło 50 minut niepokoju matki o życie córki.

– Ten szpital z niczego we mnie nie wyleczył – opowiada Agata. Wyszła z niego w jeszcze gorszym stanie psychicznym na żądanie rodziców. Pobyt wspomina koszmarnie. – Upokarzające chwile. Anoreksja jest chorobą psychiczną. Nie jest fanaberią. Może dotknąć każdego. Gdyby mijała ot tak, to nie walczyłabym z nią przez cztery lata!  Przecież chorują na anoreksję ludzie na całym świecie.

Przełom: Nie muszę liczyć kalorii

Po drugim pobycie w szpitalu były kolejne wizyty u specjalistów. Prywatne, bo na NFZ nie mogły liczyć. Kiedy Agata była jeszcze niepełnoletnia, mama chciała zarejestrować ją do psychiatry. Najbliższy wolny termin za półtora roku. Do endokrynologa? Za półtora roku! Do kardiologa? Za rok! Zostało prywatne leczenie.

– Chęć wyleczenia pojawiła się pół roku po drugim szpitalu – wspomina – Pierwszy raz po pandemii pojechałam z rodzicami do Finlandii. Niewiele jadłam. Coś w mojej głowie powtarzało, że nie zasługuję na jedzenie. I w ostatnim dniu zjadłam obiad w restauracji. Ogromny przełom. Nagle uzmysłowiłam sobie, że jest inne życie poza liczeniem kalorii, a ludzie chcą żyć, ponieważ życie jest piękne. – Zamiast liczyć kalorie można realizować swoje pasje, poznawać nowe miejsca, zwiedzać świat – uśmiecha się Agata. – To był przełom. Wróciłam do domu i zaczęłam najpierw normalnie jeść, a później jeść dużo, żeby odbudować masę ciała. Zaczęłam zdrowieć.

Teraz Agata regularnie uczęszcza na jogę. Medytacja pozwoliła jej na nowo odkryć swoje ciało i zaakceptować siebie taką, jaką jest.

– Wiem, ile zapłaciłam za leczenie zaburzenia odżywiania. Zdrowotnie i finansowo – mówi Agata. – Prywatne wizyty u specjalistów, preparaty wzmacniające, leki psychiatryczne, niebotycznie drogie miejsce w prywatnym ośrodku leczenia – miesięcznie od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Kogo na to stać? Jak chory może zarobić, żeby tyle zapłacić za leczenie? Przecież o naszym zdrowiu nie mogą decydować pieniądze. Nie godzę się na to, że zaburzenia odżywiania i zaburzenia psychiczne są tematem tabu w Polsce.

Głośno o chorobie

Agata podkreśla, że przez cztery lata ukrywała swoją chorobę. Nie chciała dobrych rad, że dobry obiad rozwiązałby jej problemy z anoreksją.

– Gdyby wyzdrowienie było takie proste, wyszłabym z tego dawno temu. Tu nie chodzi o jedzenie, a o psychikę i nadmierną potrzebę kontroli. Dopiero teraz zaczynam mówić o tej chorobie i spotykam się z falą hejtu. Pod jednym z artykułów przeczytałam, że kiedy ważyłam 28 kg byłam piękna, a teraz już nie. To skrajności, ale często spotykam ludzi, którzy nie traktują tego poważnie. Uważają, że to fanaberia, bo kto normalny ogranicza jedzenie? Jestem takim przykładem. Dlatego głośno mówię, jakim ogromnym problemem jest ta choroba. Otrzymałam mnóstwo wiadomości świadczących o tym, że inni także walczą z zaburzeniami odżywiania – nie tylko z anoreksją, ale bulimią czy kompulsywnym objadaniem się. Zrozumiałam, że te osoby też to ukrywają. Ktoś ukrywa anoreksję, a ktoś inny walkę z ortoreksją [obsesyjne wybieranie tylko zdrowych produktów – przyp. red.).

Agata dodaje, że depresja i choroby psychiczne nie są dziś w Polsce tematem tabu. Mówi się o nich coraz głośniej. A o zaburzeniach odżywiania: anoreksji, bulimii nie, ponieważ wstydem jest nadwaga, jak i niedowaga.  

Agata napisała petycję do Ministerstwa Zdrowia w sprawie dofinansowania leczenia zaburzeń odżywiania. Zdaniem ministerstwa petycja jest niepotrzebna, ponieważ leczenie jest zapewnione.

– Urzędnicy podali mi link do strony, na której można umówić się na wizytę z psychodietetykiem – mówi – Tylko jestem zalogowana na tej stronie od czterech lat, szukałam tam pomocy w ramach NFZ. I przez cztery lata na tej stronie pojawia się ten sam komunikat: nie ma wolnych terminów! Od czterech lat nie ma wolnych terminów?! To jaka to jest pomoc?!

Ostatnio wygrała konkurs organizowany przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Została zaproszona do Warszawy, ale bez możliwości wystąpienia. Podczas wypowiedzi innej osoby podniosła rękę i spontanicznie opowiedziała o swojej walce z anoreksją.

Działalności Agaty towarzyszy myśl, że jeżeli pomoże chociaż jednej osobie, to będzie to jej olbrzymi sukces. To, że ktoś zaczął zdrowieć –  jeść lub zmniejszył porcje, że ktoś nie ma napadów objadania się, to dla niej ogromna wdzięczność.

Anoreksja i stres spowodowany traumatycznym pobytem w szpitalu spowodował osłabienie włosów. Przy niskiej masie ciała pojawiały się problemy z nerkami, niewydolność serca, podejrzenie niedoczynności tarczycy. Depresja. Od trzech lat nie ma miesiączki.

Agata uczy się w maturalnej klasie bydgoskiej „jedynki”. Chciałaby studiować we Francji. Po cichu marzy o Sorbonie, ale uda się spełnić to marzenie? Udziela się w wolontariacie. – Bardzo lubię dzieci – opowiada. – W Młynach Rothera pomagam osobom z Ukrainy, opiekuję się dziećmi. Z kolei w Kamienicy 12 uczyłam seniorów francuskiego, a dodatkowo pomagałam przy zajęciach propagujących czytanie dla dzieci. 

Opowiada: – Jeszcze nie jestem całkowicie zdrowa. Nadal chodzę na terapię. Normalnie jem, choć unikam niezdrowych tłuszczów.

Agata nadal boi się, że kiedy spotka ją w życiu coś złego, znowu przestanie jeść. – W 85 procentach jestem dziś pewna, że nie zrobię sobie tego po raz kolejny.

Udostępnij: Facebook Twitter