Wiesław Ruhnke na stadionie Polonii – to miejsce jest dla niego jak drugi dom / Fot. B. Witkowski/UMB
Sto kilkadziesiąt żużlowych meczów i turniejów sfotografowanych w ciągu roku? To normalne dla Wiesława Ruhnkego. Znają go wszyscy na torze żużlowym Polonii i każdym żużlowym stadionie w Polsce i Europie. – Z ludzi fotografujących żużel jestem w Polsce najstarszy – mówi Ruhnke.
Wojciech Borakiewicz: Pański pierwszy raz na żużlu?
Wiesław Ruhnke – 22 lipca, święto w PRL. Rok 1951. Przyjechała z Inowrocławia babcia. Rodzice zabrali mnie na stadion, bo był festyn i turniej żużlowy. Pamiętam tylko, że jeździł Kapała. Wszyscy nim mówili. Był hałas i ryk silników. Mam do dziś program z tych zawodów. Jeden z wielu z moich zbiorów. Już dawno temu było ich 10 tysięcy. A tamte zawody słabo pamiętam. Dobrze za to w pamięci mam, jak zaprowadził mnie na stadion Polonii nasz sąsiad. Rodzice chcieli gdzieś wyjść. Zostałem z nim, a on wziął mnie na żużel. Było blisko, bo urodziłem się i mieszkałem na ul. Krakowskiej. Do szkoły chodziłem do dawnej „szóstki” na Poniatowskiego. Stadion był po drodze. Nie raz mama po mnie przychodziła, bo oglądałem trening zamiast iść do domu. Przychodziła w fartuszku, z ręcznikiem w dłoni i zaprowadzała do domu.
A pamięta pan swoje pierwsze, żużlowe zdjęcie?
– To był 1977 rok w Grudziądzu, czwórmecz. Było bardzo nieostre. Aparat miałem dobry. Dostałem od taty lustrzankę Praktiflex – ale nie umiałem go jeszcze ustawiać. Od dziecka zbierałem wycinki z gazet ze zdjęciami żużlowymi. Nic innego mnie nie interesowało. Robiłem z nich albumy. Mam je do dziś. Ale kiedy w gazetach było mniej zdjęć z żużla, postanowiłem, że sam je będę robić. I pierwszy był ten czwórmecz.
Zlicza pan wszystkie mecze i turnieje żużlowe, które obejrzał i sfotografował?
– Nie zliczam i nie robię statystyk. Pamiętam, że przed pandemią tradycyjnie byliśmy w Pardubicach i Marek Smyła zapytał mnie, ile zaliczyłem w tamtym roku zawodów. Nie umiałem mu tego powiedzieć, bo ja nie zaliczam żużla. Jest, to jadę. Pokazałem mu wtedy w laptopie katalogi ze zdjęciami, według miast, w których byłem, żeby sam podliczył tamten sezon. Doliczył się 138, a po Pardubicach jeszcze było kilka imprez. Nie przywiązuję wagi do tego. Ja po prostu jadę.
Ale były takie sytuacje, że jednak pan nie pojechał?
– Opowiem o jednej. Jeszcze żona żyła. Mecz w niedzielę w Rzeszowie. Pociąg z Bydgoszczy o drugiej w nocy. Żona ze mną czekała, ale poczułem się zmęczony i nie pojechałem. W poniedziałek powiedziała mi: Jak jeszcze raz nie pojedziesz, to sama cię wyprawię z domu. Do 15. kiedy miały się rozpocząć zawody, jeszcze szło z tobą porozmawiać, ale potem byłeś już nieznośny i nie do życia. Słucham jej do dziś i jeżdżę. Mam 75 lat. Przeżyję i nie dam się.
Co pana ciągle w tym żużlu rajcuje tak mocno, że nie minęło po 70 latach?
– W żużlu są świetni ludzie. Od dawien dawna aż po dziś łączą mnie z zawodnikami i ludźmi serdeczne przyjaźnie. Tak jest z tymi dawnymi i obecnymi młodymi. Nie dam na nich powiedzieć nic złego. To są wspaniali, grzeczni i serdeczni, młodzi ludzie. Uwielbiam sytuacje, kiedy się dziwią, że przyjeżdżam na ich młodzieżowe zawody. Wtedy mówię, jak się cieszę, że ich obserwuję i fotografuję, Trzymam kciuki, żeby zdrowo zakończyli turniej.
Lubi pan tych ludzi
– Są wspaniali. Nie mam wśród żużlowców nikogo, o którym bym powiedział, że nos zadziera. Szanuję ich ogromnie. Był tak czas, dawno temu, że próbowałem swoich sił na torze. Byłem hulajnoga nie zawodnik. Pamiętam zdarzenie z toru. Gdzieś położyłem kask, a tu nagle sygnał, że mam jechać. Kolega dał mi swój kask, dużo za duży. Jak jechałem spadał mi na oczy, tak że ledwo widziałem. Nie chciałem zjechać, więc po kredzie się orientowałem, gdzie ten tor przede mną.
I wszyscy wiedzą, kim jest Wiesław Ruhnke?
– Od 47 lat ich fotografuję, więc raczej tak.
Jest jakieś zdjęcie, które szczególnie sobie pan ceni?
– Odpowiem inaczej. Przez długie lata nie miałem żadnych fotografii upadku, a to zawsze najbardziej poszukiwane przez kibiców. A dlaczego nie miałem? Stajemy na pierwszym wirażu, bo to najlepsze miejsce zaraz po starcie. Ale jak zaczęło się coś dziać, to zamiast robić zdjęcia, miałem odruch, żeby ich chwycić i ratować. Fotografii nie było. Jechali przecież moi serdeczni kumple.